Foto (p)ostępy

21 stycznia 2020

W żadnym razie nie czuję się na siłach, ani tym bardziej uprawniona, by porywać się na doradzanie komukolwiek w sprawach fotograficznych. Jednakże w ramach symbolicznej spłaty długu wdzięczności za to, że miałam do kogo zwrócić się o pomoc (tu pozdrawiam K.), postanowiłam, że podzielę się kilkoma swoimi doświadczeniami, które wryły mi się w pamięć przez te wszystkie lata, mniej lub bardziej, beztroskiego fotografowania oraz praktycznego obcowania z tym swoim dorobkiem.
Od pewnego czasu walczę z nadmiarem - ślęczę wręcz nad katalogami zdjęć, czyszcząc je z nic niewartych plików. Presja jest spora – miejsce na dysku kurczy się nieubłaganie w miarę przybywania nowych zdjęć. Obecnie wiem już lepiej jak oceniać zdjęcia i dokonywać wyboru pośród podobnych kadrów. Żałuję tylko, że potrzebowałam tak wiele czasu, by to opanować. Gdybym zdawała sobie z tego sprawę od początku, nie ciążyłby mi dziś taki balast.
Wybieram więc jedno, niekiedy maksymalnie trzy ujęcia, kierując się przesłankami – najlepsza ostrość, kompozycja, światło i kolorystyka. Resztę kasuję bez żalu – minęły już czasy, gdy serwowałam na blogu furę podobnych zdjęć.
Pewien problem polega na tym, że kiedyś nie dokonywałam selekcji, tylko obrabiałam niemal każde zdjęcie. Teraz z tego powodu mam dodatkową trudność – nie wiem, które zdjęcia ostatecznie opublikowałam. Czasami odszukuję stosowne posty i porównuję (żmudne to), ale wobec horrendalnej wręcz ilości plików postanowiłam nie przejmować się ewentualnym skasowaniem oryginału i pozostawić w katalogu tylko najlepsze, jakie w danej chwili potrafiłam zrobić.

Ze zgrozą „odkrywam” też mnóstwo obrobionych zdjęć, które mają ogromne rozmiary, często grubo ponad 500 KB, a nawet kilka MB. Zgadzam się z poglądem, że zdjęcia publikowane na blogu nie powinny mieć więcej niż 300 KB i to w przypadku bardzo szczegółowych (np. krajobrazów). Teraz staram się by nie przekraczały 250 KB. Uzyskuję to dzięki mniejszym rozmiarom zdjęcia (nie 1024, lecz 710 pikseli na dłuższym boku) oraz zapisywaniu zoptymalizowanym, gdzie z góry wiem jaka będzie waga pliku po zapisie przy określonej jakości. Przedtem korzystałam wyłącznie z funkcji „Zapisz jako”, gdzie określałam jakość zapisu na powyżej 90%.

Obecny sposób zapisu zdjęć (mniejsza rozdzielczość i waga pliku) ma dodatkową zaletę. Niewielkie zdjęcia nie cieszą się popularnością wśród złodziei zdjęć. Niejednokrotnie odkryłam, że moje zdjęcia były wykorzystywane na innych blogach, stronach czy na Allegro i to w sposób naprawdę bezczelny – zdjęcie było okrawane (a było z czego, bo pikseli nie brakowało) do takiego rozmiaru, żeby został wycięty napis „Chwile zaChwycone”.

Minusem opcji „Zapisz zoptymalizowany” jest utrata danych EXIF, a przy opracowywaniu wpisów i umieszczaniu zdjęć na blogu potrzebna jest mi data wykonania zdjęcia.
Jednak zdjęcia zrobione Olympusem mają zakodowaną datę (miesiąc i dzień) w numerze pliku np. P4067586 oznacza, że zdjęcie jest z kwietnia, dnia szóstego :-). Niestety, zdjęcia zrobione starymi aparatami mają numeracje od 1 do 9999 i w ich przypadku trzeba dotrzeć do oryginału.

Spróbuję skrobnąć co nieco na temat zapisu, opisu i katalogowania zdjęć, jaki dotąd wypracowałam – oczywiście, to tylko propozycja do rozważenia. Przy prowadzeniu bloga poświęconego głównie dokumentowaniu roślin, mnie się sprawdza.

Zdjęcia zrobione dawno, dawno temu (lata 2013-2016) znajdują się w czterech katalogach rocznych. W każdym katalogu rocznym (np. 2013) znajduje się kilkanaście podkatalogów z nazwą np. 2013 1-3, co oznacza, że zawierają wszystkie (mocno przetrzebione już) zdjęcia z pierwszego kwartału. W późniejszych latach, gdzie zdjęć ostało się więcej, katalogi noszą nazwę np. 2015-06 IIId (zdjęcia z trzeciej dekady czerwca) lub 2016 6 (12-30), zawierający zdjęcia zrobione między 12 a 30 czerwca. Katalogi liczą od kilkudziesięciu do kilkuset zdjęć.

Począwszy od 2017 r. zaczęłam zapisywać pliki jako RAW+JPG. Rozmiar takich plików jest znacznie większy, zatem na każdy rok przypada kilka katalogów o nazwach typu 2017 Botanik czy 2018 Paarki (ta błędna pisownia umożliwia wyszukanie zdjęć nazwanych np. park-solacki, zapobiegając wyświetlaniu wszystkich zdjęć zawartych w katalogach, w których zebrane są zdjęcia zrobione w różnych parkach).
Każdy z tych katalogów zawiera kilka do kilkudziesięciu podkatalogów oznaczonych datami, np. 2017 05 17 Botanik, a od 2018 r. dodaję także nazwę użytego obiektywu np. 2018 4 14 Wschodnia kit. W takim katalogu znajduje się jeszcze podkatalog z plikami JPG. Zachowuję je dlatego, że dzięki nim łatwo mogę zobaczyć wszystkie zdjęcia, które zrobiłam podczas danego wyjścia. Staram się dokonywać słusznej eliminacji nieudanych plików RAW, natomiast JPG zachowuję (przynajmniej na razie). JPG wykorzystuję także do nadawania nazwy, ułatwiającej mi przyszłe wyszukiwanie, np. mirabelka. JPG oglądam w mojej ulubionej przeglądarce IrfanView, która przez długie lata służyła mi do obróbki zdjęć. Oglądanie plików RAW również jest możliwe, pod warunkiem, że w katalogu znajdzie się „klucz”, czyli dowolny plik JPG, który należy otworzyć jako pierwszy.

Obecnie w katalogu Obrazy mam dwadzieścia parę katalogów, z których każdy kryje w sobie wiele kolejnych. Taki porządek ułatwia mi wyszukiwanie oraz utrzymanie w ryzach całego dobytku, bez narażania pamięci komputera na zbytnie przeciążenie. A sprzyja temu (i obniża orientację) nadmierna ilość równorzędnych katalogów, których ikony, swego czasu, zajmowały mi kilkanaście wierszy, co wymagało już przewijania ekranu.

Swego czasu zainteresowałam się wpływem nazwy zdjęcia na skuteczne odnalezienie go w Internecie. Zdziwiło mnie bowiem to, że niektóre moje zdjęcia na temat jakiejś rośliny w ogóle nie pojawiały się w wynikach wyszukiwania, mimo że post na blogu był dość popularny. Okazuje się, że zdjęcie powinno mieć odpowiednią nazwę. Najlepiej taką, która może być hasłem wyszukiwania, np. groszek leśny. A więc powinna to być pełna nazwa, a nie jej skrót, np. groszek, gr leś, lub jeszcze gorzej – tylko nazwa numeryczna pliku, np. P4067586.
Mało tego, nazwa zdjęcia powinna wyglądać tak: groszek-lesny (wyrazy oddzielone myślnikiem, bez liter diakrytycznych). Niestety, ze względów praktycznych, ja nie stosuję się w pełni do tych zaleceń, bowiem pozostawiam na początku nazwę pliku, czyli np. P4067586 groszek-lesny. Bez tego numeru (oraz bez EXIF) nie odnalazłabym oryginału i w ogóle pogubiłabym się.

Na koniec jeszcze o rozmiarze zdjęć na bloga – ta sprawa też nie jest taka oczywista. Obecnie stosuję rozmiar dla dłuższego boku – 710 px (zdjęcie poziome) i 630 (czasem 710) px (zdjęcie pionowe). Dlaczego akurat tyle?
Otóż zauważyłam, że moje zdjęcia (wówczas w większym rozmiarze) niekiedy wyglądają znacznie gorzej pod względem ostrości i odbioru po zamieszczeniu ich na blogu, niż gdy oglądałam je w swoim katalogu. Gdy doda się zdjęcie do posta, to należy wybrać w jakim rozmiarze ma ono być widoczne (małym, średnim, dużym lub oryginalnym). Niemal zawsze wybierałam rozmiar duży, ale i tak zdjęcie nie zawsze wyglądało tak jak u mnie na komputerze.
Wyszperałam, że zdjęcie powinno być prezentowane w rozmiarze oryginalnym, gdyż każdy inny wybór powoduje, że zdjęcie jest jakoś tam dostosowywane, na czym traci.

Rozmiar akurat 710 pikseli jest optymalny dla szerokości mojego bloga – mogę wstawić zdjęcie w pełnym rozmiarze i nie dochodzi do upychania, bądź rozrzedzania pikseli.  

3625



25 listopada 2016


Doprawdy, teraz wręcz nie mogę pojąć dlaczego byłam tak ślepa (zaślepiona i niedouczona), że przez tyle czasu nie widziałam, nie zauważałam faktu, iż w okresie trybu manualnego robiłam zdjęcia zbyt ciemne, ewidentnie niedoświetlone. Po prostu ustawiałam zbyt krótki czas migawki! Z czego się to wzięło?
Ano, nie miałam wcześniejszych doświadczeń z aparatem fotograficznym, nie znałam też opowieści o Druhu (za chwilę ją przytoczę) i wydawało mi się, że skoro mój kompakt może robić zdjęcia w czasie 1/1600 sekundy, to ja powinnam(!!) wybierać czasy krótsze niż 1/500 s. Ot tak, żeby było... pośrodku skali czasów, którymi dysponował kompakt – tylko tak mogę to wyjaśnić. No i to, że bardzo chciałam unikać prześwietleń, bo przecież to gorsze (beznadziejne) niż niedoświetlenia. Jednak nagminne i nieuzasadnione stosowanie czasów w zakresie 1/500 s - 1/1000 s, a także unikanie jak ognia podnoszenia ISO, w przypadku kiepskiego oświetlenia, przynosiło opłakane skutki. Stąd wzięły się problemy ze spranymi, ponurymi barwami, a być może także z ich nieprawidłowym odwzorowaniem.
        Od czasu do czasu zdarza się, że któryś ze starych postów staje się bardziej popularny i ląduje na liście „Hity tygodnia” na blogu. Zaglądam więc do onego postu i... załamuję ręce. Wielokrotnie już postępowałam tak: szybko odnajdywałam oryginały, obrabiałam je ponownie i podmieniałam zdjęcia. Niestety, owych fatalnych zdjęć jest tyle, że nie nadążam i chyba już odpuszczę. Oczywiście, jest mi wstyd za wiele bylefot, ale ratowanie ich zdaje się być pracą dla Syzyfa. W dodatku, często okazuje się, że ponowna obróbka jest tylko stratą czasu – bylefota pozostanie nią i nie ma ratunku. Podjęłam więc decyzję, że nie będę walczyć z przeszłością. No, może poza pojedynczymi epizodami – jeśli trafię na zdjęcie, które mnie czymś zaciekawi (rzadko, ale się zdarza), to jeszcze spróbuję coś z niego wykrzesać. Reszta niechaj pozostanie na dowód mej niechlubnej ignorancji.


Opowieść o Druhu

Był sobie bardzo prosty aparat analogowy Druh (dokładnie chodzi o Druha Synchro), który miał dwie przysłony: f8 i f16 oraz trzy czasy do wyboru: 1/125 s, 1/60 s i 1/30 s (do fotografowania z lampą błyskową).

Zasady fotografowania były proste: w bardzo słoneczny dzień należało użyć czasu 1/125 s oraz przysłony f16, na dzień pochmurny lub w miejscu zacienionym stosowna była przysłona f8 i czas 1/60 s. Oczywiście, można było dokonywać dowolnych kombinacji przysłon i czasów (raptem czterech do sześciu, jeśli liczyć opcję 1/30s). Prawdopodobnie, na upartego, można było użyć także czasu 1/30 s bez lampy błyskowej. 


Morał z tej opowieści (dla mnie) okazał się następujący: da się (a nawet powinno!) fotografować na tak... długich czasach.
Jeśli przyjąć, że prosty jak skrzynka z dziurką, Druh działał na filmach o czułości odpowiadającej 100 ISO, to znaczy, że dla mojego kompaktu Sony czasy tego rzędu, ewentualnie skrócone 2, góra 3 razy (z uwagi na parametry nowocześniejszej matrycy zamiast błony fotograficznej czy inny obiektyw) są również odpowiednie. Czasy w przedziale od 1/60 do 1/250 czy 1/320 sekundy są przyzwoite i wystarczające w większości przypadków. W lustrzance Nikon najniższa wartość ISO to 200, zatem czas migawki mogę skracać najwyżej do 1/500, ewentualnie do 1/640 s przy bardzo silnym oświetleniu.
W ten sposób zdałam sobie sprawę (myśl ta wręcz przeszyła me trzewia!), jaki błąd popełniałam przez jakieś dwa lata, gdy w kompakcie uskuteczniałam tryb manualny. Znacznie rozsądniejsze, w świetle moich wyczynów, byłoby jednak, gdybym wówczas pozostała przy trybie półautomatycznym.
Do tej pory moja "trauma" związana z trybem manualnym jeszcze nie minęła. W lustrzance, w ramach "terapii", cały czas korzystam z trybu preselekcji przysłony, którego w kompakcie w ogóle nie było. Zwracam jednak uwagę na czas dobierany przez aparat (przy danej przysłonie i oświetleniu) i staram się pamiętać lekcję, zawartą w opowieści o Druhu.

Pamiętam także, co przydarzyło mi się latem, w Botaniku: fotografując w trybie A szałwię trójbarwną, a później kosmos siarkowy, w pewnym momencie czas migawki skrócił mi się do 1/1000s (przy f8) i zdjęcia wyszły okropne - były ciemne i miały sprane barwy, mimo że dzień był bardzo słoneczny. Nawet zdjęcia zrobione z czasem 1/640s też pozostawiały wiele do życzenia. W przypadku szałwii akurat fotografowałam ją pod światło, natomiast kosmos z oświetleniem bocznym. Zapomniałam wtedy jednak, że światłomierz jest „głupi” i zwyczajnie dał się oszukać rozświetlonymi słońcem przylistkami szałwii oraz silnie odbijającemu światło (niemal świecącemu) żółtemu kwiatowi kosmosu, na który ostrzyłam.
Wtedy nie znałam jeszcze opowieści o Druhu i nie wiedziałam jaka jest skala odniesienia - jaki czas jest wystarczający przy danym oświetleniu i ile może wynieść korekta ± uwzględniająca ewentualne nieprzewidziane okoliczności, które mogą mieć wpływ na dobór czasu migawki.
Następnym razem, gdy znajdę się w podobnej sytuacji, będę wiedziała co zrobić - nie zawaham się podnieść EV, by wydłużyć czas migawki do rozsądnych granic. A w sytuacji, gdy nie będę potrafiła ustalić (raczej odgadnąć) prawidłowej ekspozycji włączę opcję braketingu ekspozycji. A jak nie będzie mi się chciało szukać tej opcji, to przestawię tryb A na M i już  ;-)

Warto też rozmawiać o fotografowaniu - z kimkolwiek, kto kiedykolwiek robił zdjęcia i zechce wysłuchać. Samo ubranie w słowa jakiegoś problemu fotograficznego może samoistnie nasunąć rozwiązanie, wskazać źródło niepowodzeń. Tak właśnie było ze mną - w odpowiedzi na moje utyskiwania nad zbyt ciemnymi, burymi zdjęciami padło pytanie o czasy migawki, jakie stosowałam w trybie M. W ten sposób poznałam opowieść o Druhu - opowiedziała mi ją osoba, która pstrykała zdjęcia takim aparatem kilkadziesiąt lat temu, a dziś nie fotografuje wcale. Ja jednak dowiedziałam się czegoś ważnego, podstawowego, o czym... nie miałam pojęcia i wcześniej nawet się nie zastanawiałam, poszukując przyczyn swoich niepowodzeń nie tam, gdzie trzeba było.

Byłabym wdzięczna za np. linki do stron czy filmików omawiających krok po kroku, od A do Z obróbkę w programie DxO Optics Pro 9. Jak dotąd, niestety, lepsze efekty osiągam w IrfanView, zwłaszcza po "odkryciu" modułu AltaLux i, nawykowemu już, korygowaniu krzywych koloru.


1920



14 listopada 2015


W związku z tym, czego zdążyłam się dowiedzieć o warunkach obróbki zdjęć, zastanawiam się czy powinnam wziąć łopatkę, zakopać gdzieś aparat i nie zawracać sobie więcej głowy fotografowaniem??!
     Otóż, mój warsztat pracy jest... żaden! Począwszy od narzędzia (nazwijmy je programem do obróbki, skoro w tym celu wykorzystuję IrfanView), poprzez koloryt ścian (bladożółty), średniej klasy laptop z nieskalibrowanym monitorem, po światło, przy którym obrabiam zdjęcia.
    Doprawdy, całkiem solidnie przygotowałam się do sezonu zimowego - zabezpieczyłam zapas zdjęć kolorowych kwiatów i motyli, by wypełnić jakoś te bure dni (żeby chociaż zimą śnieg spadł!) i nie popaść w psychodeliczny amok, jak to miało miejsce rok temu. Większość sfotografowanych roślin już zidentyfikowałam, znalazłam opisy, część przeredagowałam - więc nic, tylko dopieścić szczegóły i publikować.
      I co? I nic, a raczej to, że szlag mnie trafia na widok własnych zdjęć!
Nie, żebym była aż tak krytyczna i wymagająca, przecież na niejedno (większość!) marne/mierne zdjęcie przymykam oko – w końcu to nie tylko fotoblog, ale też jakiś rejestr moich umiejętności fotograficznych, zmieniających się w czasie.
Chodzi o kolorystykę zdjęć.
Nie mam pojęcia jak moje zdjęcia wyglądają na innym komputerze (zapewne inaczej niż na moim), mniejsza o to, że dobierając ustawienie barw podczas obróbki, właściwie robię to po omacku (skoro monitor nie jest skalibrowany), to najgorsze (i niezmiernie irytujące!) jest to, że barwy, które ustawiłam w danym momencie (np. wieczorem, przy sztucznym świetle), wołają o pomstę do nieba, gdy oglądam obrobione zdjęcie w innym świetle (np. dziennym).
I tym sposobem jestem zmuszona dokonywać powtórnej obróbki, niekiedy nie ostatniej.
Naprawdę bardzo mi to dokucza, deprymuje, zniechęca, a także powoduje opóźnienia w publikowaniu kolejnych wpisów.

Okazuje się, że nawet dzienne światło niekoniecznie jest odpowiednie, ponieważ szybko się zmienia. Światło zwykłej żarówki też jest niewłaściwe, gdyż ma zbyt ciepłą barwę. Podczas oglądania i obrabiania zdjęć po ciemku zupełnie inaczej zaczyna funkcjonować narząd wzroku - z widzenia dziennego (fotopowego) przechodzi na upośledzone widzenie zmierzchowe (mezotopowe), czyli krótko mówiąc - oko zaczyna widzieć w barwach niebiesko-szarych, przy czym barwy od zielonej poprzez żółtą i pomarańczową aż do czerwonej są nie tylko odbierane jako szarość, ale także jest to szarość ciemniejsza, niż by wydawać się to powinno.
Im jest ciemniej, tym jaśniej widzimy półtony. Dlatego zdjęcia przygotowane wieczorem i w nocy okazują się ciemniejsze w dzień (jest to tzw. efekt Bartlesona-Brenemana).

Chwilowo odkładam zatem łopatkę i pójdę rozejrzeć się za żarówką o temperaturze barwowej 5000 K, obniżę jasność monitora, by nie świecił i... zobaczymy. No i postaram się nie obrabiać zdjęć w pełnym słońcu, ani o zmierzchu (a zdarzało mi się ślęczeć niemal po ciemku).
A już myślałam, że to moja wina, że z powodu jakiejś rutyny, czy ze zmęczenia oraz długotrwałego obrabiania zdjęć, źle dobieram tonację barw.

Do przeczytania o warunkach, w jakich należy obrabiać zdjęcia, by uzyskać prawidłową kolorystykę warto zacząć od przystępnie napisanych wskazówek - Kolorowy świat, a potem jeszcze Zarządzanie barwą - jak obrabiać zdjęcia (właśnie po lekturze tego wpisu ogarnęła mnie chęć użycia łopatki!).
To też jest przydatne, a przynajmniej jest bardzo ciekawe - Widzenie fotopowe, Widzenie mezotopowe, O efekcie Bartlesona-Brenemana,

I taka ciekawostka
Jeśli chcemy podnieść kontrastowość zdjęcia, wystarczy dodać mu białą ramkę. Jeśli kontrast ma być mniejszy, to pomoże dodanie czarnej ramki. Jak bardzo zmienia się nasze postrzeganie, w zależności od otoczenia, świetnie obrazuje szachownica Edwarda H. Adelsona, profesora Vision Science w Instytucie Technologicznym w Massachusetts:
Szachownica Adelsona - złudzenie optyczne opublikowane w 1995 r. Kwadraty A oraz B na szachownicy mają identyczny kolor (odcień), choć wydaje się, że się różnią.

Teraz lepiej rozumiem, dlaczego podczas wieczornego obrabiania zdjęć, odnoszę wrażenie, że ciemne jest jasne, a kolory bardziej kontrastowe i, w efekcie - zdjęcia oglądane w ciągu dnia okazują się być zbyt ciemne i mają zbyt zimną temperaturę barw.

Mimo wszystko, nastrój mi się poprawił, choć nadal przebywam w niebieskim dołku (wszystkie zdjęcia są okropne!), ale jeśli wierzyć autorowi wykresu Etapy rozwoju fotografa (warto zobaczyć :-D), to przede mną świetlana przyszłość pełna sukcesów (statyw już mam, tylko nie wiem kiedy właściwie zacząć go używać? Przecież zabranie ze sobą takiego ustrojstwa wymusza kompletną zmianę podejścia do fotografowanych obiektów, ba, nawet zmiany tychże obiektów!) do czasu, aż nie zapragnę robić zdjęcia HDR   :-] 



1002


11 lipca 2015

Z nadejściem wiosny, gdy wszystko z dnia na dzień zaczęło pięknieć, przyznaję, rzuciłam się w wir fotowania i przestałam bawić się w krytyka fotografii – przeglądanie i ocena zdjęć okazały się zajęciem żmudnym i nudnym. Niestety, perełek tyle co nic. Zdobyte doświadczenie nie poszło jednak na marne, gdyż stałam się bardziej krytyczna, zarówno podczas oceny zdjęć, ale także przy podejmowaniu decyzji o zrobieniu jakiegoś ujęcia. Umiejętność ta okazała się dla mnie wręcz niezbędna, gdyż miejsce na dysku skurczyło się do niespełna 25 GB. Musiałam zatem rozpocząć kolejną walkę i pozbyć się mnóstwa zdjęć, z których i tak nic przecież nie będzie.
Zdumiała mnie ilość powtarzających się kadrów, których wcześniej nie potrafiłam ocenić i przebrać, nie mówiąc o zdjęciach nijakich, nieciekawych i złych. Nie mogłam wręcz pojąć dlaczego wcześniej tego nie dostrzegałam. Teraz dyscyplina i zdolność trzeźwej oceny wzrosły, a kryteria stały się dla mnie proste i zrozumiałe:
  1. zdjęcia nieostre, zbyt ciemne lub prześwietlone, nieciekawe, powtarzające się – do Kosza
  2. wiele zdjęć wykorzystałam już do wpisów o roślinach czy owadach, zatem reszta, znacznie gorszych, mogła trafić do Kosza.
Uzmysłowiłam sobie też istnienie nowego kryterium – chciałabym zrobić na tyle dobre zdjęcia (choćby kilka), by nadawały się do wydrukowania i oprawienia w ramki jako dekoracyjne obrazki na ściany w moim domu. Jak dotąd, wszystkie moje zdjęcia oglądam tylko na monitorze.
Niby nic trudnego, ale gdy przyszło do wybierania zdjęć pod takim właśnie dekoracyjnym kątem okazało się, że moje wymagania poszybowały w górę. I dobrze, bo może wreszcie zacznę robić jakieś postępy na polu fotografii.
Jakie zdjęcie nadawałoby się na obrazek? No, choćby takie:
  • Ładne – miłe dla oka, pozytywne pod względem tematu. Żywa kolorystyka, musi mieć też jasne tło.
  • Dobre – ostre, przynajmniej w „kluczowych” miejscach. Dobrze naświetlone i zdecydowanie jasne (pastelowe lub w żywych, energetycznych kolorach)
  • Ciekawe – dobrze skomponowane, by nie raziło nijakością i banalnością, bo w roli obrazka nie przetrwa próby czasu – znudzi mi się natychmiast. Fajnie by było, gdyby zdjęcie coś opowiadało i zawierało jakąś tajemnicę, której można byłoby się doszukiwać – jakiś szczegół, rytm, porządek, dobry układ, coś, co zatrzyma wzrok na dłużej.
Okazało się, że tych wymagań mam całkiem sporo. Dochodzi do tego balast pępowiny – chyba każdy twórca dopatruje się w swoim dziele wad, których może inni nie widzą, pamięta okoliczności i proces tworzenia, co wpływa na zakłócenie obiektywnej oceny. Musi minąć trochę czasu lub wydarzyć się wiele innych rzeczy, by kompletnie zapomnieć swoje dzieło, uwolnić się od wszelkiego z nim związku. Wówczas można spojrzeć na nie beznamiętnie okiem widza i znaleźć ewentualne walory i rzeczywiste niedociągnięcia. Ocena „podoba mi się” lub „nie podoba mi się” staje się odruchowa, intuicyjna, a mimo tego, każda z nich znajduje krótkie i treściwe uzasadnienie.
    W moim przypadku, choćby z powodu ogromnej ilości zdjęć, które dotąd zrobiłam oraz konieczności coraz częstszego porządkowania ich i dokonywania wyboru, coraz bardziej obiektywna ocena zdjęć przychodzi mi z pewną i narastającą łatwością. Zatem jest to umiejętność, którą w dodatku można wyćwiczyć. Na tę chwilę wolne miejsce na moim dysku to 71 GB. 

No to jeszcze parę słów o fotowaniu i obróbce – co się wydarzyło w ostatnich miesiącach?
Robię znacznie mniej zdjęć i nawet jeśli powtarzam kadry, to staram się dobierać/zmieniać ustawienia, by potem zobaczyć efekty. Obecnie moja średnia zdjęć w czasie łowów to około 100-150 strzałów – ciągle za dużo, ale w końcu eksperymentuję. Myślę, że bezpowrotnie minęły czasy, gdy pstrykałam 500 zdjęć w ciągu trzech godzin. Przyjęłam też zasadę, by nie wybierać się na łowy w godzinach południowych – światłocienie są wtedy fatalne.
      Przy każdej okazji staram się patrzeć na moje ewentualne cele fotograficzne „okiem obiektywu”, wyczulając wzrok na rzeczywistą barwę np. zieleni w różnych porach dnia. W końcu zauważyłam, że w południe drzewa wcale nie są zielone – są niemal czarne w cieniach i nienaturalnie połyskliwe w miejscach nasłonecznionych. Żadna z tych barw nie jest prawdziwa, zatem żadnych cudów nie będzie.
Od niedawna wprawiam się w korzystaniu z krzywych koloru – np. wygięcie wykresu na kształt S zwiększa kontrast między tonami, mniej degradując zdjęcie niż użycie funkcji Kontrast, z której (z tego powodu) właściwie nigdy nie korzystałam. Niejednokrotnie muszę ingerować w poszczególne kolory, zwłaszcza niebieski – najczęściej odejmuję go w tonach ciemnych i ewentualnie dodaję w tonach jasnych. Krzywe koloru pozwalają na ingerencję w poszczególne barwy – dodawanie lub odejmowanie w tonach jasnych, średnich i ciemnych.
      Myślę też, że lepiej rozumiem przyczynę dziwnej, nienaturalnej kolorystyki niektórych moich zdjęć. Pomijając przypadkowe ustawienia balansu bieli na automatyczny, nawet w przypadku dobrania właściwej temperatury barw (słońce, zachmurzenie), kolorystyka zdjęcia bardzo traci, gdy ustawiam zbyt krótki czas naświetlania. Dotąd najważniejszy był dla mnie wyświetlacz, histogram był na drugim miejscu, a okazuje się, że musi być odwrotnie.
Wczesną wiosną przez kilka dni, za radą Bryana P. celowo fotografowałam z balansem bieli ustawionym na zachmurzenie, także w słońcu. Uznałam jednak, że to ustawienie nie może być zasadą – wiele zdjęć wyszło okropnie i mocno musiałam się namęczyć, by jako tako wyprowadzić kolorystykę. Potem przeczytałam (z ulgą), że Bryan także wycofał się z tego ustawienia, uzasadniając to tym, że obecne aparaty cyfrowe potrafią właściwie dostosować kolorystykę i jednak lepszym ustawieniem balansu bieli będzie „słońce”. 

Ogólnie jestem zadowolona z mojego aparatu, ale brak wizjera czy odchylanego wyświetlacza jest dla mnie wielkim utrudnieniem, gdyż w słoneczny dzień niewiele na nim widzę, choć podobno uchodzi za bardzo dobry. Zdjęcia robię niemal na oślep(!!) widząc prawie czarny obraz, ale jasne miejsca, np. skrzydła motyla czy żółte lub białe kwiaty widziałam na wyświetlaczu jako zupełnie białe, prześwietlone. Postanowiłam jednak zaufać histogramowi i okazało się, że postąpiłam słusznie.
      Tej wiosny często zdarzały mi się sytuacje błyskawicznej zmiany warunków oświetlenia, np. z powodu drobnych chmurek czy kołyszących się drzew, które na sekundy zasłaniały lub odsłaniały słońce. Działo się to tak szybko, że nie nadążałam zmieniać ustawień. W ten sposób powstał „materiał analityczny” - niemal identyczne kadry o bardzo różnych naświetleniach. Choć wówczas te igraszki chmur i słońca odbierałam jako zwyczajną złośliwość losu, to jednak sporo wyniosłam z tych „lekcji”. 

816


22 kwietnia 2015

Od czasu do czasu zaglądam na stronę Szeroki kadr (polecam). Co miesiąc prezentowany jest tam fotograf miesiąca, który opowiada o sobie i swojej twórczości, a na koniec podaje temat zadania domowego.
Pamiętam wypowiedź Michała Budzyńskiego (bardzo podobają mi się jego fotografie). Zapadły mi w pamięć jego motywujące słowa: „Trzeba robić zdjęcia, nie próżnować. Im częściej będziemy robić zdjęcia, tym więcej się ich uzbiera. Na przykład po roku, gdy co tydzień zrobimy jedno dobre zdjęcie, uzbiera nam się około pięćdziesięciu świetnych fotografii”.
Trudno mi ocenić czy już udało mi się zrobić naprawdę dobre zdjęcie, ale pomyślałam, że może nadszedł czas, by zacząć to monitorować. Postanowiłam pobawić się w krytyka fotografii i z każdego katalogu (a tworzę je wg dat) wybrać jedno najlepsze zdjęcie, opatrzyć słowem komentarza – co widzę w nim złego, ale i dobrego, i dlaczego to, a nie inne zdjęcie. Przejrzałam już kilkadziesiąt katalogów i w ten sposób wybrałam już ponad 50 fotek. To jednak dopiero początek (aktualnie jestem na sierpniu 2013). Przy dwudziestym zdjęciu zaczęłam powątpiewać czy nie fatyguję się na próżno (zdjęcia były po prostu okropne, a wybór najlepszego, czyli mniej strasznego od innych, wywoływał we mnie niesmak i zakłopotanie), ale z czasem zaczęłam trafiać na kadry ciut lepsze. Zaczęłam sobie nawet przypominać okoliczności, w jakich powstały niektóre zdjęcia – na czym mi wtedy zależało, co mnie interesowało, jak chciałam ugryźć temat, co wiedziałam o ustawieniach aparatu i jaką miałam "świadomość fotograficzną".
Najwygodniej, ze względu na możliwość szybkiego przeglądu zdjęć, było założyć... blog. Tak więc zrobiłam wstawiając zdjęcia, krótkie opisy, z załączeniem pliku EXIF, z datą wsteczną, czyli zgodnie z datą zrobienia zdjęcia. W ten sposób mam podgląd chronologiczny.
Blog jest prywatny – nikt poza mną nie ma do niego dostępu. Jeśli kiedyś zostanę fotografem miesiąca, pomyślę o jego upublicznieniu  ;-) .

725

28 stycznia 2015

Jakiś czas temu trochę przysiedziałam nad efektami i możliwościami IrfanView. Niektóre rezultaty tych doświadczeń pokazałam w okresie świąteczno-noworocznym. Niezależnie od ich jakości i poziomu, po „powrocie” do zwykłego obrabiania zdjęć zauważyłam, że jakoś łatwiej mi to przychodzi i jakby lepiej orientuję się jaki rezultat powinnam osiągnąć. Nie zawsze się to udaje, ale teraz lepiej rozumiem dlaczego tak się dzieje. Pierwszoplanową przyczyną „niespodzianek” jest rodzaj oświetlenia (dzienne, sztuczne), przy którym zabieram się do obróbki. Inna sprawa to samo zdjęcie – czasami, z niejasnych dla mnie powodów, kolorystyka oryginalnego zdjęcia jest tak dziwna, że nie wiadomo co z nią zrobić, jak „wyprostować”.
Oprócz eksperymentów z IV zadałam sobie sporo trudu z ponowną obróbką wielu zdjęć z opublikowanych dawno temu postów. W czasie tej akcji nieco zachłysnęłam się efektami „Stretch Histogram” i „Color Temperature” - z tego, co pamiętam stosowałam je niemal z automatu. I co?
I źle i dobrze.
Dopiero po pewnym czasie (i iluś tam obrobionych zdjęciach) zauważyłam (uwrażliwiłam się?), że w większości przypadków stosowanie owych efektów (zwłaszcza rozciąganie histogramu) niekorzystnie wpływa na kolorystykę zdjęcia – odnoszę wrażenie, że po zastosowaniu go na zdjęciu jakby... ubywa kolorów, stają się bardziej jednolite, spłycone. Jakoś uderzyło mnie to po obejrzeniu (po kilku dniach od „poprawki”) zdjęć kwitnącego łopianu, i to z obu postów. Chwilowo nie mam czasu, ani weny, by zająć się kolejną(!) poprawką, więc można zobaczyć.
Z kolei zdjęcia, na których kolor nie odgrywa większej roli (np. sucha marchew na tle śniegu), moim zdaniem zyskały – śnieg stał się bardziej biały, przyjemniejszy w odbiorze.
Nieco podobnie było z temperaturą koloru – czasami rzeczywiście pomaga ustawić kolorystykę zdjęcia, ale po kilkudziesięciu operacjach – owszem, sprawdzałam zmianę kolorystyki regulowaną tym efektem i... rezygnowałam z niego próbując obróbki wyłącznie przy pomocy Zmiany Naświetlenia/Koloru (Ctrl+G). Wydaje mi się, ze udało się uzyskać całkiem zadowalające rezultaty. Tak więc „obcując” nieco z tymi dwoma efektami nauczyłam się lepiej dobierac kolory i nasycenie (czasem i kontrast) i obywać się bez tych efektów. Można powiedzieć, że wróciłam do źródeł – tak jak kiedyś, od samego początku, najczęściej posługuję się tylko funkcją Ctrl+G i na samym końcu wyostrzam (kiedyś, niestety, wyostrzałam na początku)
Kontakt ze starymi zdjęciami nieco mnie zaskoczył. Fakt, że po pierwotnej obróbce wyglądały fatalnie – blade, niemal akwarelowe (zdaje się, że uważałam, iż używając Korekcji Gamma należy zawsze trzymać się powyżej 1). W znakomitej większości przypadków pozostały oryginały – mogłam więc na nowo wykadrować zdjęcie i obrobić je „po nowemu”. I muszę przyznać, że z niektórych dało wyciągnąć więcej niż się spodziewałam. Okazało się, że są całkiem, całkiem, wcale nie takie paskudne. Zatem ćwiczenie oka i obróbki zdjęć przynosi wymierne rezultaty – dzięki lepszemu dobraniu kolorów i ich nasycenia, do tego wykadrowanie, jasność, kontrast, ostrość/rozmycie - i niejedno marne zdjęcie wygląda przyzwoicie(j).
A kombinowanie z efektami, traktowane jako eksperyment i ćwiczenie, okazało się zajęciem całkiem twórczym (otwierającym?), przyjemnym (choć wyczerpującym) i wciągającym. Od czasu do czasu nadal bawię się w ten sposób, traktując zdjęcie jako swego rodzaju kanwę.


618

27 listopada 2014

Coś zauważyłam i bardzo mnie to zaniepokoiło, niestety, nie bardzo wiem z czego wynika.
W tej chwili nie mam zainstalowanej najnowszej wersji FireFox'a i może z tego powodu, klikając prawym klawiszem na zdjęcie umieszczone w internecie brakuje opcji "Pokaż dane EXIF". Zamiast tego (a może i tak była, ale nie korzystałam) jest pozycja "Pokaż informacje o obrazku". I chociaż nie ma tu żadnych danych o ogniskowych, ISO i innych parametrach zdjęcia, to uwagę moją zwróciły: rozmiar i pojemność zdjęcia.
Od dłuższego czasu podczas obróbki stosuję rozmiar zdjęcia 1024x768 pikseli, ale klikając na jedno ze swoich zdjęć w opublikowanym niedawno poście, oto co widzę:


Okazało się, że większość zdjęć w poście o sanwitalii rozesłanej miało zmniejszony rozmiar do około 640x480 pikseli, a co za tym idzie - mniejszą "wagę".
I tu mam pytanie? Z czego się to wzięło i czy "pierwotny" (fałszywy!!) wymiar zdjęcia rzutuje na jego odbiór (jakość!)?
W tym samym poście znajdowały się ze trzy zdjęcia we właściwym formacie, czyli takim jaki wybrałam podczas obróbki, a więc około 1024x768 pikseli (lub odwrotnie, jeśli zdjęcie było pionowe):


"Waga" zdjęcia z pierwszego przykładu jest o połowę mniejsza niż drugiego, prawidłowego (nr1- 90,25 KB,  nr2- 184,14 KB)! Zatem spodziewam się, że pojemność musi wpływać na jakość zdjęcia. Wrr!
Zastanawiam się co jest powodem tej nieprawidłowości - czy to nieudolność Bloggera, czy jednak nie zdawałam sobie sprawy z czegoś bardzo istotnego? Mam bowiem pewne podejrzenie, że to jednak ja (zupełnie nieświadomie) mogłam spowodować wystąpienie takiego zjawiska. Aż słabo mi się robi na myśl o tym, że wiele zdjęć tu opublikowanych będzie miało ten defekt! Kompletnie nie czuję się na siłach, by to "naprawiać" (bo da się), więc chyba nawet nie będę sprawdzać, by nie wyjść z nerw  :-[ 
Jak to się mogło stać?
Kiedy dokonuję operacji "Wstaw obraz" wybieram zdjęcia z katalogu, najczęściej wg kolejnych numerów - żeby mieć komplet wciągniętych zdjęć. Następnie anuluję wstawianie zdjęć i zamykam okno "Wstaw obraz", tylko po to, by przy ponownym wejściu do tego okna zastać wszystkie pobrane zdjęcia i zmienić kolejność ich wstawienia do postu wg własnego uznania (kolejność zaznaczonych tak zdjęć powoduje, że pojawiają się w poście wg wybranej przeze mnie kolejności). Jak sądzę, nie ma w tym nic złego.
Natomiast schody zaczynają się, gdy ponownie zmieniam kolejność zdjęć ale już w poście. Niejednokrotnie celowo zmieniam rozmiar zdjęcia do małego, by łatwiej było mi je przesunąć powyżej lub poniżej innego zdjęcia, a nawet kilku.
Do niepożądanego zmniejszenia zdjęcia dochodzi więc albo wskutek manipulowania rozmiarem w poście roboczym, albo gdy zmniejszone (jako małe lub średnie) ZAPISUJĘ w kopii roboczej, bo np. przerywam pracę nad konkretnym postem, by wrócić do niego w przyszłości... Być może późniejsze zwiększenie rozmiaru obrazka do dużego tak naprawdę nic nie już daje (rozciąga tylko piksele??!).
Chwilowo jestem zbyt wstrząśnięta i zdegustowana swoim odkryciem, ale być może (spodziewam się!) tę kwestię rozpracuję.                    Gupi Blogger   :-/ 
Jak to naprawić? Trzeba ponownie wstawić zdjęcie, a to z defektem usunąć. Mordęga!

568



24 listopada 2014

Niedługo miną dwa lata od kiedy powstał ten blog, a ja z różnym skutkiem fotuję i obrabiam zdjęcia w IrfanView. Jak już wspomniałam (i nie jest to tylko moje zdanie) jest to przeglądarka z możliwościami dość prostej (podstawowej), za to szybkiej obróbki. Kiedyś nadejdzie moment, że z niej „wyrosnę”, ale ciągle nie wiem wszystkiego o tym programie.
Choćby zapisywanie zdjęć. Niby prosta sprawa, ale dopiero dwa dni temu (22.11) odkryłam, że chyba powinnam(!) zapisywać obrobione zdjęcie w najlepszej jakości (czyli 100%). A ja dotąd zapisywałam zdjęcia w jakości znacznie niższej – zaczęłam od 60, potem 70, a od kilku miesięcy jakość była ustawiona na 80%. Okazało się też, że zdjęcie zapisane jako 100% ma wyraźnie mniejszą pojemność niż w jakości np. 80%. Szczerze mówiąc, nie wiem z czego to wynika (obniżanie jakości „waży” więcej?? A może inna kolejność operacji, w jakiej wcześniej dokonywałam obróbki miała na to wpływ?). Nie wiem też czy pozostałe pozycje mają ptaszki we właściwych miejscach?
 
Moje dotychczasowe ustawienia zapisu zdjęcia. Dopiero od 2 dni zaczęłam stosować zapis w 100% jakości. Czy pozostałe ustawienia są prawidłowe?

Czytałam np. o zapisie progresywnym JPG i nie mam pewności czy powinno się stosować go do zdjęć przeznaczonych do umieszczenia na blogu (link, link)
Inna sprawa to brak pewności, czy moja obróbka przebiega we właściwej kolejności, mimo że ewoluowałam.
Obecnie kolejność mojej obróbki w IrfanView jest następująca:
  1. Jeśli zdjęcie jest pionowe – obrócenie do pionu R celem oglądu
  2. Nałożenie siatki zaznaczania (złotego podziału lub trójpodziału) Ctrl+A
  3. Wykadrowanie zdjęcia, czyli obcięcie niepotrzebnych fragmentów Ctrl+Y
  4. Powrót do poziomu (L) i zmiana rozmiaru Ctrl+R, rozmiar 1024 x768 pikseli Alt+1
  5. W celu sprawdzenia przechodzę do Efektów Ctrl+E, wybieram Stretch Histogram (jeśli trzeba, to akceptuję wybierając przycisk z lewej na dole „Apply to original image”). Nie wychodząc z okna Efektów sprawdzam (suwakiem) czy warto zmienić temperaturę barwową. Jeśli tak, to akceptuję lub rezygnuję z całej operacji (jeśli jednak niepotrzebna)
  6. Przechodzę do okna Zmiana Naświetlenia / Koloru Shift+G, ustawiam Korekcje Gamma, nasycenie, proporcje kolorów (czasem sprawdzam co „podpowiada” sama przeglądarka – klikam na biały, czarny lub neutralnie szary fragment lewego zdjęcia (tego przed zmianą). Zatwierdzam dokonane zmiany.
  7. Sprawdzam histogram (Shift+H) przeglądając wszystkie kanały z osobna sprawdzając czy któryś wykres nie wskazuje na niedoświetlenie, bądź prześwietlenie (na krańcach wykresu). Jeśli tak jest, cofam wprowadzoną zmianę naświetlenia i koloru i powtarzam operację dodając (przy prześwietleniu) lub odejmując (przy niedoświetleniu) któryś z kolorów - do skutku. Jeśli kontrola histogramu wypada pozytywnie, a kolorystyka zdjęcia mi odpowiada, sprawdzam detale na zdjęciu
  8. Jeśli zdjęcie było zrobione przy ISO 100, to powinno być pozbawione szumów, czasem jednak muszę co nieco wyostrzyć, np. środek kwiatu czy oko owada. Zaznaczam wybrany detal (prostokącikiem, niestety) i wyostrzam Ctrl+S. Jeśli zdjęcie zrobiłam z ISO 400 lub więcej (sprawdzam to w pliku EXIF - E), wówczas rozważam wyostrzenie całego zdjęcia. Siłę wyostrzenia mogę regulować w Efektach (Sharpen) określając suwakiem wartość – najczęściej jest to 4, ale czasem można dać więcej.
  9. W miarę poznawania działania innych efektów Ctrl+E zaczęłam stosować np. Median filter czy Blur (rozmycie) – raczej miejscowo. Nadal jednak nie potrafię sensownie posłużyć się modułem Smart Curve (krzywe kolorów) czy wieloma dostępnymi efektami, eh.
  10. Zapisuję zdjęcie Ctrl+S dodając do jego numeru jakiś opis, by zachować oryginał.

Czy jest to prawidłowa kolejność działań? Tego nie wiem, ale przynajmniej jest lepsza od tej na początku. Wtedy obracałam (jeśli miało być pionowe) i najpierw kadrowałam zdjęcie, potem (jakże nieśmiało) zmieniałam tylko Korekcję Gamma i nasycenie oraz z rzadka kontrast, zmieniałam rozmiar zdjęcia na co najwyżej 800x600 pikseli i zapisywałam w jakości 60-70%. Przez blisko rok nie ostrzyłam zdjęć, a kiedy zaczęłam (od lipca'13) to robiłam to przed zmianą rozmiaru zdjęcia (powinno się ostrzyć na samym końcu, tuż przed zapisem, teraz to wiem).
Nie znalazłam dotąd odpowiednich wskazówek, zatem pewnie błądzę po manowcach. Może to i dobrze, że nie znam innego, lepszego (zaawansowanego) programu do obróbki zdjęć, skoro nie wiem tak podstawowych rzeczy...

O ile powyższymi kwestiami i swoją ignorancją jestem mocno zażenowana, to odnotuję jeszcze datę (29 czerwca 2014), gdy zmieniłam ustawienie kolorów w aparacie. Mimo, że od drugiej połowy ubiegłego roku zaczęłam stosować tryb P, a od wiosny br. tryb manualny (M) to cały czas stosowałam ustawienie „Wierne kolory”. Z końcem czerwca świadomie przestawiłam je na „Standardowe”. Różnica była taka, że wreszcie moje zdjęcia przestały byś „poetycko pastelowe”, zwiększyła się ich wyrazistość oraz głębia ostrości. Przy ustawieniu na wierne kolory – kolorystyka zdjęć najczęściej była zbyt słabo zróżnicowana, często mdła. Nie wiedziałam z czego to wynika (najbardziej podejrzewałam, że to z powodu ignorowania EV), ale robiąc którąś z rzędu czystkę w moich „zbiorach” dostrzegłam, że niektóre zdjęcia zrobione w trybie zielonej ikonki (w fazie pstrykania) miały całkiem przyzwoitą kolorystykę, a nawet ostrość i głębię. Niestety plik EXIF nie zdradza wszystkich ustawień (zresztą i tak nie jest dla mnie w pełni zrozumiały), zatem jeszcze trochę trwało nim skojarzyłam fakty.

Dopiero będąc na wakacjach, gdy wzięłam ze sobą (pożyczone) dwa przystępne poradniki typu „Fotografia - krok po kroku” doczytałam się czegoś o matrycach. Po powrocie sprawdziłam w instrukcji obsługi, jaką matrycę posiada mój aparat. Ha, jest to przetwornik CMOS, który cechuje się mniejszymi zakłóceniami obrazu przy wyższych ISO (max 1600-3200) oraz mniej żywym odwzorowaniem barw.    Dla porównania – matryca CCD daje lepsze kolory i kontrasty, ale zakłócenia (szumy) obrazu występują już powyżej ISO 800.
Mam więc wątpliwość – czy dobrze się stało, że mam matrycę typu CMOS, skoro raczej nie robię zdjęć z ISO wyższym niż 400 (a powinnam??), a zależy mi na wiernych, żywych kolorach i (odpowiednim) kontraście?

Zatem zmiana ustawienia w aparacie na kolory standardowe (zdaje się, że chodzi o większy „nacisk” na odwzorowanie zieleni) ogólnie, okazało się korzystnym posunięciem. Nie mam jednak pewności czy sprawdza się we wszystkich okolicznościach – miałam przynajmniej dwa przypadki (mieniący się motyl w cieniu oraz kwiat świerzbnicy w pełnym słońcu), gdy doszło do niepożądanego odwzorowania kolorów – kolor fioletowy (ciemny u motyla i jasny płatków kwiatu) zamienił się w nienaturalny, nieprawdziwy kolor niebieski, którego nie odmieniły żadne kombinacje w IrfanView.  Być może w tych przypadkach należało postawić na wierne kolory?
Help!



565

6 listopada 2014 

Znalazłam rysunek, dzięki któremu (po drobnej adaptacji) na zawsze zapamiętam i zrozumiem zależność pomiędzy wielkością otworu przysłony aparatu, przez którą wpada światło, a głębią ostrości, którą akurat chcę uzyskać na zdjęciu. Wreszcie pojęłam dlaczego dotąd nie udawało mi się sfotografować ostro np. głowy ważki równoskrzydłej, której oczy są szeroko rozstawione i albo jedno, albo drugie oko wychodziło rozmazane.
Otóż najczęściej używałam niskich wartości przysłony (w moim aparacie najniższa wartość to f/3,2). Wychodziłam bowiem z założenia, że skoro fotuję małe obiekty z bliska, to po co mi duża głębia ostrości (GO) i że do fotografii makro najlepiej sprawdzi się jak największy otwór przesłony (czyli mała wartość), a co za tym idzie - wystarczy krótki czas naświetlania (= mniejsze ryzyko poruszenia zdjęcia).
Idąc tym torem myślenia sądziłam (naiwnie), że sprawa miałaby się inaczej gdybym fotowała np. krajobrazy. Niestety, tej kwestii nie ogarniałam do końca, choćby dlatego, że z założenia nie interesowało mnie fotowanie widoczków i nawet nie pofatygowałam się, by poćwiczyć te odmienne ustawienia. Dopiero studiując poniższą rycinę dotarło do mnie kilka "olśniewających" wniosków, które jak najbardziej powinny się przydać przy fotowaniu choćby głowy ważki. Odnotuję je na wypadek, gdyby w przyszłości odjęło mi rozum, poza tym rodzą się następne pytania, na które chciałabym znaleźć odpowiedź.
 
Jeśli chcę sfotować niewielki obiekt (oko ważki, pręcik kwiatka, małego robaczka) to, o ile zbliżenie aparatu nie spłoszy owego robaczka czy ważki i nie zacieni(!) obiektu, to rzeczywiście mogę skorzystać z minimalnej przysłony, i w krótkim ułamku sekundy zrobić ostre zdjęcie. Ewentualne drżenie rąk lub wietrzyk nie wpłyną zanadto na pogorszenie ostrości - ruch zostanie zamrożony. Obiekt wypadnie ostro, a wszystko poza nim stanie się dość jednolitym tłem (tak jak to przedstawia prawa część ryciny). Mankamentem takiego ustawienia będzie jednak niewielki fragment ostrego obrazu na tle rozmazanej reszty. Teraz już rozumiem, że gdy na zdjęciu ma być widoczna cała, szeroka głowa ważki równoskrzydłej, wszystkie pręciki kwiatka wraz ze słupkiem, robaczek razem ze swymi czułkami, odnóżami i czym tam jeszcze - to potrzebuję większej, "pojemniejszej" głębi ostrości. Żeby ją uzyskać muszę zwiększyć wartość przysłony ("zmrużyć oko") oraz wydłużyć czas naświetlania, a także (prawdopodobnie) zmienić odległość od obiektu - muszę nieco odsunąć aparat, by wysuwający się obiektyw nie... dotknął obiektu, no i żeby znaleźć właściwą ogniskową pozwalającą wyostrzyć obraz.
Wybierając większą wartość przysłony (np. powyżej f/8), zauważyłam, że wyświetlacz (a więc i ewentualnie pstryknięte zdjęcie) staje się ciemny. Żeby coś zobaczyć muszę znacznie wydłużyć czas naświetlania (wybrać mniejszy ułamek sekundy, np. 1/80) lub/i podnieść czułość (ISO). Wydłużenie czasu wiąże się z rosnącym ryzykiem poruszenia zdjęcia (ze statywem na robaczki nie jest mi po drodze), a podnoszenie ISO paskudzi zdjęcie szumami. Eh.
 
Przy okazji przyjrzałam się bliżej mojemu aparatowi od strony obiektywu. Okazało się, że regulowanie wielkości przysłony odbywa się nie za pomocą nakładających się na siebie "listków" (nic takiego nie dostrzegłam), lecz na cofaniu się przetwornika obrazu (chyba tak to się nazywa) wgłąb wysuwającego się obiektywu z jednoczesnym powiększaniem jego średnicy. To tak jak rozszerzająca się źrenica oka w ciemności.
Po włączeniu aparatu wartość przysłony ustawia się na f/3,2. Jeśli przybliżam obraz, obiektyw wysuwa się coraz bardziej (od f/3,2 do max do f/5,8 w pierwszym przedziale lub od f/8 do f/14 w drugim przedziale), a przetwornik obrazu"chowa się" w tak powstałej lunecie. A więc w ten właśnie sposób odbywa się regulacja przysłony - jej otwór w efekcie staje się mniejszy, bo bardziej oddalony od przedniego szkła obiektywu (czyli wartość przysłony rośnie). Nawet mocno rozszerzona źrenica oka w ciemności będzie gorzej rejestrować obraz, dostrzeże mniej szczegółów i barw. Choć aparatom fotograficznym ciągle daleko do optyki oka, to zdaje się, że radzą sobie z trudnościami tj. większa odległość, gorsze oświetlenie, słabszy kontrast poprzez dłuższy czas naświetlania (oraz podniesienie ISO, czyli czułości - ale ja dziś nie o tym).

To chyba dlatego mówi się o kompaktach, że mają dużą głębię ostrości. Na razie nie wiem czy f/2 byłaby mi potrzebna, ale jeśli w moim kompakcie najniższa wartość przysłony to f/3,2 to znaczy, że bez jakiegokolwiek jej przymykania (a więc zmniejszania ilości światła padającego na matrycę, czyli zaciemniania) uzyskuję całkiem przyzwoitą głębię ostrości - plus/minus 3 "kwiatki" na środku planu wg poniższej ryciny (ostrość pomiędzy trzecim i drugim rzędem od prawej - zakres ilustrujący przysłony f/2,8 do f/4).

źródło

Dwa przedziały przysłon - pewnie wynika to z konstrukcji mojego aparatu kompaktowego, ale bardzo mi to odpowiada, bowiem przejście (w trybie Manual) na drugi zakres przysłon (od f/8 do f/14) nie odbywa się przypadkowo. W pierwszym zakresie mogę robić zdjęcia na krótkich czasach, natomiast drugi, którego dotąd używałam rzadko, wymaga znacznie dłuższych czasów migawki (inaczej obraz będzie ciemny, niedoświetlony). Zacznę częściej korzystać z większych wartości przysłony przy fotografowaniu makro, by przekonać się, czy uzyskana GO warta jest wydłużania czasu i ewentualnego podniesienia ISO (wolałabym nie przekraczać 200 ISO).

I jeszcze jedno w związku z tymi dwoma zakresami przesłon. Gdzieś doczytałam, że istnieje coś takiego jak "sweet point", czyli wartość przesłony, dla której ostrość jest najlepsza. Punkt ten wypada w ok. 2/3 zakresu  możliwych liczb przesłony. U mnie ma się to tak:
I zakres:          f/3,2,   f/3,5,   f/4,   f/4,5,  f/5,   f/5,6,   f/5,8   -  sweet point wypada zatem na f/4,5 i f/5.
II zakres:    f/8,  f/9,  f/10,  f/11,  f/13,  f/14    -   sweet point wypada na f/11
Niestety, tego nie jestem pewna - czy mój aparat, ze względu na dwa zakresy przysłon ma również dwa optymalne ustawienia?? Bo jeśli podział przysłon na zakresy jest tu nieistotny i należy liczyć je łącznie, to sweet point wypadałby na f/8 i f/9.

I jeszcze jedno zestawienie do przyswojenia. Żółtymi ptaszkami zaznaczyłam przesłony, które mam i mogę zastosować w moim aparacie. W zestawieniu zabrakło przesłony f/5,8, a mam taką.

źródło

No, chciałabym jeszcze zrozumieć dlaczego mówi się, że f/14 w kompakcie jest odpowiednikiem f/22 w lustrzance czy innym aparacie. Nasuwają mi się pewne analogie, ale nie umiem tego ubrać w słowa.

535
  

15 października 2014

Kiedy dostałam mój obecny aparat (w grudniu miną dwa lata) przez dłuższy czas korzystałam z trybu inteligentna automatyka (zielona ikonka). Nie potrafiłam niczego ustawić - nie miałam pojęcia do czego służy suwak EV, jak kadrować, ani nawet jak ustawiać autofokus. Pamiętam jak w styczniu przy kilkustopniowym mrozie stałam przed krzewem głogu (po łydki w śniegu) i przez 45 minut próbowałam zrobić ostre zdjęcie choćby jednego owocu (zobacz). Mój aparat ma to do siebie, że zapamiętuje ostatnie ustawienia - autofokus był wówczas przypadkowo ustawiony na śledzenie obiektu (przemieszczający się kwadracik). W tym ustawieniu autofokusu robiłam zresztą zdjęcia przez wiele dni, nie wiedząc czy i jak można je zmienić. Pamiętam jak strasznie byłam zirytowana „głupotą” aparatu, który mnie nie słuchał i, w stanie ciężkiej desperacji, bliska wyrzucenia go w śnieg.
Po ok. trzech miesiącach zaczęłam próbować robić zdjęcia w trybie Wybór sceny (SCN), gdzie do wyboru jest kilkanaście opcji. Choć uzyskiwałam nieco bardziej zróżnicowane efekty, nie wiedziałam który do czego wykorzystać (poza przypisanymi ikonkami, np. portret, ładne jedzenie, plaża, śnieg itd.). Zaznaczam, że moim głównym celem były zdjęcia roślin w bardzo dużym zbliżeniu (makro).
      Po kolejnych trzech miesiącach przeszłam na tryb Automatyczna ekspozycja (P) – był to już znacznie większy postęp, zwłaszcza, że szedł w parze z umiejętnością ustawiania ostrości na wybrany cel. Sporadycznie(!) zaczęłam też zmieniać ustawienie EV. Nadal jednak niewiele wiedziałam i widziałam, choćby na wyświetlaczu - po prostu nie zwracałam uwagi na pokazujące się tam cyferki.
Największy kryzys przeżyłam w lutym tego roku, gdy któregoś słonecznego dnia poszłam szukać oznak wiosny. Słońce wypaliło kolory na zdjęciach, wszystko było mdłe i ohydne, choć wydawało mi się, że się starałam. Tak mnie to rozeźliło, że przez dwa tygodnie trwałam w postanowieniu zakończenia kariery pstryKaczki - bo jestem za głupia (ja albo on, aparat), by kiedykolwiek zrobić sensowne zdjęcie. Aparat leżał w szufladzie zapakowany w futerał, a ja... dojrzewałam do trybu „ustawienia ręczne” (Manual).
Dziś, z perspektywy czasu stwierdzam bez przymusu, że jest to najlepszy tryb i najchętniej (od wielu miesięcy) właśnie z niego korzystam. Dlaczego?
Pomijając okres „gry wstępnej”, na który przygotowałam się mentalnie (że potrwa jakiś czas, dopóki się nie... przyzwyczaję) i który, o dziwo, trwał krótko, bo już po kilkudziesięciu zdjęciach przestał mnie irytować, dzięki fotowaniu w trybie Manual zrobiłam największe postępy i w końcu zaczęłam rozumieć o co chodzi z tym EV i jak bardzo jest ono potrzebne, czy i kiedy zmieniać ISO, zobaczyłam jak wybrany czas migawki wpływa na rezultat, czyli zdjęcie.
Na wyświetlaczu zaczęłam dostrzegać, że różne ustawienia zmieniają się w zależności od światła, kąta, odległości, czasu itd. Bardziej przyglądałam się też histogramowi (mam podgląd na bieżąco). Przez kilka miesięcy często wracałam do trybu P bogatsza jednak o wiedzę, jaką dawał mi tryb manualny i np. odważniej zmniejszałam wartość EV w czasie fotowania w słońcu.
Nie wiem, czy te notatki okażą się komuś do czegokolwiek przydatne - jeśli tak, proszę o sygnał. Zastanawiam się czy bliżej opisać jak nauczyć się trybu manualnego (z punktu widzenia laika, rzecz jasna), ale dzisiaj chcę wspomnieć jeszcze o obróbce zdjęć.
Otóż, pomijając kwestię jakości moich pstryków (zwłaszcza tego, że po paru dniach od ich opublikowania dostaję mdłości na widok większości z nich), zauważyłam, że sporo można poprawić poprzez ponowną (lepszą) obróbkę. I nawet nie chodzi mi o konkretne efekty czy możliwości programu (przeglądarki), w którym obrabia się zdjęcia, tylko o wyrobienie oka.
 
Poniżej prezentuję unikatową próbkę dotyczącą jednego zdjęcia. Tu wtrącę, że od czasu do czasu wracam do niektórych postów i ponownie obrabiam dołączone tam zdjęcia nadpisując kopie na poprzednie, by nie zabierać miejsca na dysku. Ale akurat w przypadku kilku zdjęć, dzięki temu, że kolejne kopie miały nadawaną inną nazwę - ostały się chyba wszystkie. Z pewnym zdziwieniem stwierdziłam, że z upływem czasu wygląd zdjęcia po obróbce zmieniał się na lepsze. Stałam się chyba odważniejsza. A może tylko mi się tak wydaje? Kwestia jest otwarta, bo za jakiś czas, jak mniemam, będę miała inne oczekiwania co do efektu obróbki.
A więc po kolei. Najpierw oryginalny fragment zdjęcia, który został poddany kolejnym obróbkom (każda wersja pochodzi z oryginału!). Zdjęcie zrobiłam prawdopodobnie w trybie półautomatycznym (zaczęłam go stosować od początku lipca 2013, a zdjęcie jest z dnia 16 lipca), nie wiedzieć czemu wybierając „zachmurzenie”, w czasie 1/100 s, EV 0 (nie zmieniony, nie ma się więc co dziwić, że płatki są prześwietlone), pomiar światła centralny (w tym trybie mierzone jest natężenie światła w całym kadrze, nadając jednocześnie większe znaczenie centrum klatki. Wybrany fragment znajdował się jednak w górnym skraju zdjęcia):


A teraz ten sam fragment po kolejnych obróbkach (zawsze z oryginału):

Obróbka z 18 lipca 2013
Obróbka z 24 lutego 2014
Obróbka z 10 października 2014

Oczywiście, płatki nadal są prześwietlone, bo i zdjęcie jest kiepskie, ale kolory są bardziej nasycone i zdjęcie wygląda, moim zdaniem, lepiej.

481


22 września 2014

Od pewnego czasu robię mniej zdjęć (25-40%?) niż to kiedyś bywało. Myślę, że na ten stan rzeczy ma wpływ kilka powodów. Po pierwsze nabrałam nieco doświadczenia i stałam się bardziej wybredna w doborze obiektów do sfotowania. O, właśnie – ja już fotuję (to moje słowo, które wymyśliłam na potrzeby własne). Do fotografowania jeszcze mi daleka Droga Mleczna, ale myślę, że wyklułam się już z długiego okresu pstrykania. Pstrykania wszystkiego, co popadnie i zachwycania się byle czym.
Zatem, czy będąc w fazie fotowania jestem rozCzarowana i przestałam widzieć cuda warte uwiecznienia? Coś wyraźnie się zmieniło w moim podejściu. Troszkę mi żal tego okresu pełnego naiwności, próbowania uwiecznienia suchych badylków czy sfatygowanych kwiatków – gotowa byłam spędzić nad nimi długie minuty, by „pastwić” się nad nimi wbrew prawom optyki i estetyki (ciemno, bure tło, to nic, ale badylek jest!). W żadnym razie nie uważam tego czasu za stracony – pomału, opornie, ale jednak nabierałam doświadczenia, zarówno co do tego co warto/nie warto pstryknąć, jak to coś wyglądało w rzeczywistości, a jak wyszło na zdjęciu i dlaczego tak? Teraz wiem już więcej na temat jak dany kadr wypadnie i... rezygnuję z fotowania obiektów wątpliwej urody/kondycji usytuowanych w nieciekawych, źle oświetlonych miejscach. Zmalała też ilość tych samych kadrów – robię kilka ujęć i... idę dalej.
Wiem już jak kłopotliwa bywa wielka ilość zdjęć – miejsce na moim dysku kurczy się nieubłaganie. Czystki muszą odbywać się systematycznie i są bezwzględnie konieczne. Zajęcie jest żmudne i czasochłonne, choć niepozbawione sensu i swoistego uroku: ach, to tak kiedyś fotografowałam... (pstrykałam).
Ale do rzeczy – dziś chcę odnotować pewne postępy w szerszym wykorzystaniu przeglądarki IrfanView do obróbki zdjęć – tak, nadal tylko nią się posługuję. Nie wzięłam się dotąd na poważnie za GIMPa, poza tym ja FOTUJĘ, więc przeglądarka na razie mi wystarcza. Postanowiłam jednak przyjrzeć się bliżej jej możliwościom – zaczęłam naciskać kalwisze Ctrl+E i poznawać i próbować wykorzystywać efekty jakie oferuje. 

Jednym z efektów, który bardzo przypadł mi do gustu jest Color Temperature (ostatni na liście), służący do zmiany... temperatury barwowej światła (patrz poprzedni wpis). Całkiem fajnie pozwala zmienić „niewłaściwą” kolorystykę zdjęcia, której dotąd nie byłam w stanie ustawić w oknie Shift+G (Zmiana Naświetlania/Koloru). Jak dotąd, najkorzystniejszy dla moich zdjęć jest zakres od (5000) 6000-7000 (7500). Operację z efektem Temperatura barwowa (jeśli jest potrzebna) wykonuję zaraz po zmianie rozmiaru zdjęcia. Dopiero potem uruchamiam Shift+G i dokonuję zmian (nasycenie, korekcja Gamma, kanały kolorów).
      Innym, choć nie zawsze potrzebnym efektem (jeśli zdjęcie było zrobione w dobrych warunkach świetlnych) jest Stretch Histogram (Rozciąganie histogramu). Tutaj niczego się nie reguluje – trzeba ocenić, czy zdjęcie z tym efektem wygląda lepiej, gorzej, czy zmian nie widać.
   Kolejnym efektem, który można wykorzystać jest Unsharp mask (Maska wyostrzająca). Jeszcze za bardzo nie wiem na czym dokładnie polega różnica pomiędzy poprawianiem ostrości a tą maską, ale doczytałam, że działa ona na podobne co do barwy piksele i pośród nich znajduje, różnice i podkreśla je, przez co obraz staje się wyraźniejszy. 

Rozmycie pojawia się wtedy, gdy sąsiadujące ze sobą piksele są zbyt podobne, by nasze oczy mogły je rozróżnić. Wyostrzanie polega na modyfikowaniu pikseli tak, by zmniejszyć ich podobieństwo. Po zastosowaniu maski wyostrzającej program analizuje piksele w obrazie, wyszukując krawędzie zaprezentowanych na nim obiektów. Następnie zwiększa kontrast pikseli na tych krawędziach tak, by bardziej odróżniały się one od swoich sąsiadów.  

W moim przypadku, ostrzenie maską ustawione na 1 (ale można do 10) bywa często aż za mocne (nie można ustawić mniej), dlatego z tego efektu korzystam ostrożnie i nieczęsto. Maskę wyostrzającą należy stosować na sam koniec obróbki, tj. po ustawieniu kolorów, jasności itd., gdyż zastosowana przed tymi procesami powoduje większe zniekształcenia barw. Im mocniejsza maska tym obraz staje się coraz bardziej przerysowany (dla mnie nie do przyjęcia, denerwujący), pojawia się też ziarno.
    Fajnym, przydatnym do uładzenia, delikatnego "wyrównania" zagmatwanego tła jest efekt Median filter (Filtr Median). Działa nieco podobnie jak efekt Blur (rozmycie). W obu efektach można ustawić stopień filtrowania/rozmycia. Wydaje mi się, że przy niższych wartościach działają na tyle subtelnie, że ich zastosowanie wydaje się niezauważalne, mimo że... stosuję je tylko na fragmencie zdjęcia.
Przeglądarka IrfanView jest naprawdę fajnym programem, lubię z niej korzystać (a nawet muszę), ale strasznie żałuję, że nie jest możliwe zaznaczenie dowolnego kształtu, jak oferuje choćby Paint, a   jedynie prostokąt. Jednak pomimo tego, że zaznaczę np. górny pas zdjęcia (trzeci plan) i zastosuję Median filter lub Blur (czasem oba), to manewr ten, tak mi się wydaje, udaje się – nie widać granicy zaznaczonego pasa!

Filtr Median (Mediana) analizuje relację każdego piksela z innymi, znajdującymi się w określonej promieniem odległości od niego, a następnie oblicza medianę ich jasności, po czym jej wartość nadaje pikselowi centralnemu. Piksele, które za bardzo różnią się od sąsiednich, są ignorowane, przez co nie wpływają na wartość mediany.


Wpisując w wyszukiwarce nazwy ww. efektów można znaleźć całkiem sporo informacji o każdym z nich. Do niektórych nazw podłączyłam linki do stron, gdzie można poczytać o ich działaniu, ale są to linki przykładowe. Niemniej strona Cherub Gallery bardzo mi się przydaje, mimo, że omawia obróbkę w programie Photoshop.


13 sierpnia 2014

Długo nie potrafiłam rozstrzygnąć dylematu jaki rodzaj światła wybrać, gdy fotografuję coś podczas pogodnego i słonecznego dnia, ale to „coś” znajduje się w cieniu. Słoneczko czy chmury?
Nie twierdzę, że teraz potrafię, ale przynajmniej dowiedziałam się, co oznacza owo słoneczko czy chmury (i kilka innych) jako opcje wyboru balansu bieli w moim aparacie. Otóż chodzi o temperaturę barw!
W jadowicie silnym słońcu (południe, czyściuteńkie niebo) zdjęcia nie wychodzą dobrze – są zbyt kontrastowe, a barwy często spłowiałe. Złote godziny (idealne do widoków) nie zawsze mi służą, zwłaszcza przy fotografowaniu roślin czy owadów znajdujących się dość nisko nad ziemią (światła jest jakby za mało, za to mnóstwo długich cieni). Poza tym z tymi złotymi godzinami rzadko jest mi po drodze. O ile na pobliskie łąki mogę wyjść (niemal) kiedy chcę, o tyle fotografowanie w Moim Lesie możliwe jest w godzinach od 11.30 do max 18. Zatem przyjmuję do wiadomości, że albo fotografuję kiedy ja mogę, albo wcale. Prawda jest też taka, że nadal tylko pstrykam zdjęcia (nie fotografuję. Fotografowanie – to coś więcej i na pewno lepiej brzmi).
Czasami zdarzają się jednak idealne, moim zdaniem, warunki pogodowe do fotografowania (pstrykania), nawet w środku dnia. Są to takie magiczne, wręcz studyjne godziny, a przynajmniej kilkadziesiąt minut, gdy słońce zakryte jest wysokimi chmurami typu baranek (rany, nie mam siły studiować rodzajów chmur!). Na pogodnym niebie tworzy się dość równomierna warstwa – słońce nadal jasno świeci, ale jego blask nie oślepia - wszystko wydaje się oświetlone z każdej strony, barwy są nasycone, a cienie są ledwie widoczne. Chmury stają się więc i filtrem, i blendą (jakoś tak). Dodatkowo w takich chwilach wszystko stoi w bezruchu, nie ma wiatru.
Ilustracją właśnie takich warunków są np. moje zdjęcia modraszka ikara na komonicy (link). Poza ewentualnym wykadrowaniem praktycznie nic z nimi nie robiłam – nie wymagały zwiększenia nasycenia barw, ani zmiany kolorów, wszystko było od razu gotowe.

Temperatura barwowa w skali Kelvina
Źródło światła
Przybliżona temperatura barwowa w kelwinach
Widoczny odcień
Płomień świecy 1900 K Intensywny czerwony
Wschód/zachód słońca 2000–3000 K
Domowa żarówka 2500–2900 K
Fotograficzna żarówka wolframowa 3200 K
Wczesny ranek/wczesny wieczór 3500 K
Światła halogenowe 3200–3500 K
Światło fluorescencyjne 3200–7500 K
Popołudniowe światło słońca 4000–4400 K
Światło naturalne w południe 5500 K Biały
Elektroniczna lampa błyskowa 5500 K
Światło zachmurzonego nieba 6000–7500 K
Cień 6500–8000 K
Czyste błękitne niebo 10000–16000 K Intensywny niebieski


Do przeczytania:

10 sytuacji, w których należy zmienić temperaturę barwową światła
Praca ze światłem w fotografii - praktyczny poradnik
Balans bieli i temperatura barwowa w praktyce



17 czerwca 2014

Irytujące jest to, że obrabianie zdjęć, mimo, że w moim przypadku odbywa się szybko (w końcu ile można wyciągnąć z przeglądarki IrfanView? Średnio 2 minutki wystarczają), bardzo często okazuje się nietrafione pod względem proporcji kolorów oraz jasności. Przez te wszystkie miesiące prowadzenia niniejszego bloga mam do czynienia z tą przeglądarką niemal na co dzień. Skutek tego jest taki, że owszem, nauczyłam się lepiej dobierać kolory i stopień ich nasycenia oraz rozjaśnienia (a właściwie korekcji Gamma, bo suwaka jasności użyłam może kilka razy).
Dobrze, że zachowałam niemal wszystkie oryginalne zdjęcia opublikowane na blogu - czasem wracam do niektórych, by obrobić je na nowo - wydają mi się strasznie blade, mdłe. Do innych nawet nie podchodzę - nic nie da się z nimi zrobić (a kiedyś mi się podobały i były... szczytem moich możliwości  ;-] ). Samą jakość zdjęć przemilczam - zdaję sobie sprawę, że większość nadaje się do kosza, ale liczyłam się z tym, iż kiedyś będę patrzeć z zażenowaniem na swoją "twórczość".
Ba, nawet chodziło mi o to! A co mi tam - gdybym wyrzuciła je do kosza, nie miałabym możliwości późniejszej oceny i porównania. A tak, choć wiem, że naprawdę dobre zdjęcia są jeszcze (daleko) przede mną - widzę, że podążam jakąś ścieżką, by nie rzec - postępuję.
A co do samej obróbki, a właściwie warunków, w których jej dokonuję:
Laptop znajduje się blisko okna (źle!) od strony południowo-zachodniej (fatalnie w godzinach popołudniowych!). W słoneczny dzień zdjęcia na komputerze są "wyprane" z kolorów, natomiast wieczorem, w sztucznym świetle (LED) mienią się kolorami.
Jako taka sensowna pora na obróbkę przypada na godziny przedpołudniowe (jasno, ale bez słońca), niestety, najczęściej obrabiam je późnym popołudniem i wieczorem. Gdy świeciło ostre słońce zasłaniałam szyby roletami (zielonymi!! - źle!). Kolory wydawały się zimne, więc dodawałam (zanadto) czerwieni. Zdjęcia wyglądały ciemno, więc rozjaśniałam. No i wychodziły blade twory o niewłaściwie zrównoważonej kolorystyce.
Teraz staram się "omijać" najbardziej słoneczne godziny, ale jednak obrabiam przy świetle dziennym. Zaopatrzyłam się w białe (właściwie kremowe) zasłony, którymi osłabiam nieco nadmierne światło.
Myślałam też o przeniesieniu laptopa na czas obróbki w inne miejsce, żeby było zwyczajne, neutralne światło dzienne, ale nie jest to wygodne. Mam wrażenie, że gdy laptop chodzi na baterii, wówczas obraz jest ciut ciemniejszy. Z kolei zasilacz jest nieco kłopotliwie unieruchomiony. Hm, pomyślę jeszcze nad tym, ponieważ powtarzanie obróbki, nawet tak szybkiej, jak moje chałturzenie, zaczyna mnie coraz bardziej irytować.
W każdym razie doceniam istotne znaczenie oświetlenia i jego wpływ na efekty obróbki, w jakim by się programie nie odbywała. 


14 czerwca 2014

Licznik w moim aparacie odlicza wykonane zdjęcia do zaledwie 9999 sztuk, a potem liczy od nowa. Gdybym prześledziła kolejne przejścia do liczb początkowych pewnie okazałoby się, że pstryknęłam już ze 100 tysięcy zdjęć. Co jakiś czas robię czystkę - pozbywam się zdjęć nieudanych: nieładnych, nieciekawych, nieostrych, źle oświetlonych, powtarzających się itp. To konieczność, która ma sporo plusów - 1/ odzyskiwanie miejsca na dysku, 2/ przegląd i przypominanie zasobów oraz 3/ ponowna ocena zdjęć. Czynność tę wykonuję coraz częściej i opróżniam coraz "większy" kosz.
Podobno w ostatnim czasie poczyniłam pewne postępy w fotografowaniu.
Tak, to prawda! Zorientowałam się w tej kwestii właśnie podczas kolejnego czyszczenia plików. Naciskanie klawiszy Del i Enter idzie mi tak sprawnie, że nawet nie mam czasu zgrzytać zębami widząc swoje "dzieła" - tak szybko śmigają do kosza (szczęki zaciśnięte).
Oczywiście, nie żałuję, że zrobiłam te wszystkie beznadziejne zdjęcia - miałam okazję zdobyć trochę(!) doświadczenia, otrzaskać się (wstępnie) z obsługą aparatu i poznać niektóre jego możliwości. Pamiętam wiele kadrów - tak ładnie wyglądały na wyświetlaczu aparatu, a potem na komputerze okazywały się np. nieostre, źle oświetlone (prześwietlone!). Wiele zdjęć zostawiłam tylko dlatego, że widziałam w nich jakiś potencjał (np. fragment, który można by wyciąć i wykorzystać) lub nie umiałam go "obrobić" i odłożyłam na później, by do nich wrócić (przecież równolegle z fotografowaniem ciągle "szlifuję" obróbkę zdjęć w... IrfanView), a głównie z powodu więzi emocjonalnej oraz kompletnego braku umiejętności oceny jakości swoich zdjęć. Na szczęście czas robi swoje - z jego upływem zapominam, a więc zrywam emocjonalne więzi i patrzę bardziej obiektywnie, krytycznie, świeżym okiem, które w międzyczasie zdobyło nowe doświadczenia.
Od kilku dni znów przeglądam i kasuję zdjęcia, ale przy okazji zaglądam też do pliku EXIF.
Mój najnowszy postęp wziął się z tego, że zaczęłam naprzemiennie posługiwać się trybem P i M. Tryb manualny, w którym sama muszę ustawiać czas, ISO i przysłonę, oprócz tego mogę zmieniać rodzaj światła, stopień nasycenia kolorów, kontrast, nieruchomy lub poruszający się obiekt, ale nie mogę kombinować przy EV, bo to ustawia się samo - nauczył mnie, że w trybie P - EV można (należy) znacząco obniżać przy fotografowaniu mocno oświetlonego obiektu. Od jakiegoś czasu z coraz lepszym wyczuciem ustawiam EV - mniej lub bardziej poprawnie, ale ustawiam.
Otóż, mnóstwo zdjęć, których beznadziejności nie mogę się nadziwić i które teraz hurtem lecą do kosza - w pliku EXIF wykazują EV równe zeru!
To, że teraz zdumiewa mnie fakt, że kiedyś (do całkiem niedawna!!) w ogóle nie ustawiałam EV lub zmieniałam je o 0,3 zamiast o 0,6, 1 lub jeszcze więcej, niechaj będzie świadectwem mego postępu.



27 kwietnia 2014

Mimo, że zwykle fotografuję rośliny i owady z bliskiej odległości, czasem robię również zdjęcia tzw. krajobrazowe. Na tę okoliczność przedstawiam spis najczęściej popełnianych błędów, które można zawczasu wyeliminować, a przynajmniej wziąć pod uwagę, by tego typu zdjęcie wypadło lepiej. Jest to skrót cyklu artykułów ze strony ŚwiatObrazu.pl pt. Błędy w fotografii krajobrazowej - diagnoza i eliminacja, którego autorem jest Jarosław Zachwieja. 

NIEODPOWIEDNIE OŚWIETLENIE
Charakterystyka światła słonecznego zależy od pogody, pory roku i szerokości geograficznej, lecz największe znaczenie ma pora dnia (jak wysoko na niebie znajduje się słońce). To określa barwę światła (w zależności od kąta, pod jakim promienie słoneczne wchodzą w atmosferę Ziemi i w której się rozpraszają, dociera do nas nieco inna część spektrum świetlnego) oraz jego intensywność.
Na naszej szerokości geograficznej pomiędzy godzinami 10 a 16 (w lecie nawet od 8 do 18) w zasadzie niezależnie od pory roku światło nie nadaje się do wykonywania zdjęć krajobrazowych. Tylko w okolicach wschodu i zachodu słońca oraz tuż po jego zniknięciu za horyzontem powstają odpowiednie warunki
Zdjęcia nieudane (niewłaściwie naświetlone) cechuje zbyt kontrastowe, miejscami prześwietlone lub niedoświetlone (mogą wystąpić obie wady). Może też odznaczać się krótkimi, ale bardzo głębokimi cieniami, albo też być ich zupełnie pozbawione.
Najlepsze oświetlenie do fotografowania pejzaży pojawia się 2 x w ciągu dnia: w okolicach wschodu i zachodu słońca, w ciągu tzw. złotych (magicznych) godzin. Czas trwania złotych godzin jest zróżnicowany. W Polsce – latem może trwać 1,5 godziny (do 45 minut przed i po wschodzie słońca), zimą skraca się nawet do 15 minut.

IGNOROWANIE RÓŻNIC POMIĘDZY JASNOŚCIĄ NIEBA I ZIEMI
Występuje wówczas zjawisko, że albo niebo będzie wyraźnie jaśniejsze od ziemi i wręcz białe, a nawet wypalone albo, co gorsze, niedoświetlony będzie teren poniżej. Krajobraz należy fotografować w czasie złotych godzin (a przynajmniej nie w silnym słońcu) wykorzystując ISO 100 lub 200. Oświetlenie obiektu – najlepsze jest tylno-boczne. Można też próbować robić zdjęcia w trybie HDR, lub przynajmniej odpowiednio wykadrować zdjęcie (choćby podczas obróbki)

STAN I ILOŚĆ NIEBA
Najgorzej prezentuje się jednolicie białe (zasnute), bądź zupełnie czyste niebo (wygląda nudno). Lepiej, gdy na niebie coś się dzieje (jakieś chmury). Trzeba nauczyć się patrzeć krytycznie, by świadomie podjąć kilka ważnych decyzji: jak duży fragment nieba ukazać w kadrze, co powinno znaleźć się w górnych mocnych punktach kadru, jak wzmocnić siłę oddziaływania tego elementu na zdjęciu i jak uczynić go bardziej harmonizującym z resztą kadru.

HORYZONT
Linia horyzontu nie powinna wypadać w połowie kadru, lecz w 1/3 lub 2/3 (złoty podział, trójpodział) i musi być wypoziomowana! Jeśli jednak krzywy horyzont się przydarzy, należy go wypoziomować podczas obróbki obracając zdjęcie. Horyzont w połowie kadru ma uzasadnienie np. w przypadku fotografowania odbicia w wodzie, w innej sytuacji zdjęcie wygląda nudno (nie wiadomo co jest na nim ważne)

USTAWIANIE OSTROŚCI (NA NIESKOŃCZONOŚĆ)
Głównym powodem popełniania przez fotografów tego błędu jest nieznajomość bardziej zaawansowanych technik i błędne przekonanie, że gdy fotografujemy coś znajdującego się w oddali, to powinniśmy w tym celu zawsze ostrzyć na nieskończoność. Tymczasem naprawdę doświadczeni pejzażyści wykorzystują znacznie lepiej nadającą się do tego celu technikę ustawiania ostrości na odległość hiperfokalną.
Jeśli nie ostrzyć na nieskończoność to gdzie? Na tzw. odległość hiperfokalną, czyli dystans zapewniający przy danej kombinacji przysłona/ogniskowa/format matrycy maksymalną możliwą głębię ostrości obejmującą również nieskończoność.
Tematyka związana z wyznaczaniem odległości hiperfokalnej jest dosyć rozległa i należy do dość zaawansowanych technik fotografowania (lecz jednocześnie pasjonujących i wcale nie tak trudnych do opanowania). Została też ona szczegółowo opisana m.in. w artykule pt. Super ostre zdjęcia krajobrazowe

ZBYTNIE OTWIERANIE PRZYSŁONY
Silne otwarcie przysłony powoduje spadek ostrości obrazu (zwłaszcza w narożnikach) oraz znaczne ograniczenie głębi ostrości fotografowanej sceny. W fotografii pejzażowej jedną z najważniejszych cech technicznych zdjęcia jest duża ostrość, najczęściej w połączeniu z wysoką głębią ostrości. Gdy zależy nam na tym, żeby zdjęcie było ostre na całej powierzchni kadru, najlepszym rozwiązaniem jest przymknięcie przysłony do wartości co najmniej f/8, a jeszcze lepiej f/11. W takich warunkach i przy czułości 100 ISO fotografowanie bez statywu może stanowić już spory problem. Problem ten może wystąpić przy robieniu zdjęcia z ręki przy słabym świetle (a o świcie często światła jest za mało, jak na fotografowanie bez statywu, wartościach przysłony rzędu f/8-f/16 i czułości 100 ISO).
Niezależnie od stopnia zaawansowania, każdy bez problemu zauważy różnicę pomiędzy dwoma zdjęciami przedstawiającymi tę samą scenę, wykonanymi z dwoma różnymi wartościami przysłony – większą i mniejszą, znajdującą się w zakresie optymalnym dla danego obiektywu. Zdjęcie zrobione przy znacznie większej średnicy otworu względnego odznaczać się będzie o wiele niższą ostrością, zwłaszcza w narożnikach obrazu.  (link)

FOTOGRAFOWANIE NA SZYBKO I Z RĘKI (BEZ STATYWU)
Fotografia krajobrazowa na poziomie bardziej zaawansowanym stanowi poważniejsze wyzwanie. Wymaga drobiazgowych przygotowań, zarówno przed wyruszeniem w plener, jak i już na miejscu. Im więcej tych przygotowań i im bardziej są one kompletne, tym większe prawdopodobieństwo, że uda nam się wykonać znakomite zdjęcie. Oznacza konieczność precyzyjnego wyboru odpowiedniego miejsca i chwili, umiejętności szybkiego podejmowania decyzji i błyskawicznego reagowania na zmieniające się warunki. Wszystko to sprawia, że fotografowanie od niechcenia, podchodzenie do tematu na przesadnym luzie, w tym przypadku się nie sprawdza.
Bez statywu nigdy nie uzyskamy tak dobrze skomponowanych, dobrze naświetlonych, a przede wszystkim maksymalnie ostrych zdjęć. W pewnych sytuacjach (złote i niebieskie godziny) nie uda się nawet uzyskać zdjęć nieporuszonych, ponieważ czasy ekspozycji w panujących wówczas warunkach oświetleniowych przy silnie przymkniętej przysłonie, zmuszają do stosowania czasów naświetlania zbyt długich jak na możliwość fotografowania z ręki.



24 kwietnia 2014

W ostatnim czasie zaczęłam posługiwać się trybem M (manualnym) – początki, jeszcze nieudane widać tutaj. Najpierw strasznie mnie to denerwowało – musiałam sama nastawiać czas naświetlania oraz ISO (przysłonę ustawiałam na jak najkrótszą – F4, a czasem samo robiło się F3,2 – chyba zależy to od pozostałych ustawień oraz naświetlenia obiektu). Najgorsze, ale potem okazało się to cenną wskazówką, było to, że w tym trybie nie działa autofokus ani EV. Nie mogę więc wskazać aparatowi co ma ostrzyć, na którym detalu się „skupić”. Jednak po iluś tam zdjęciach przekonałam się, że to aparat „mówi” do mnie – pokazuje mi które miejsce MOŻE dobrze wyostrzyć. Jeśli akurat (najczęściej!) nie było to ten fragment, na którym mi zależało, musiałam kombinować – najczęściej z czasem przysłony i odległością, rzadziej z ISO. Zdarzało się też niejednokrotnie, że aparat stawał dęba migocząc zieloną kropką oraz wskaźnikiem EV.
Przyznaję, że gdy minęła frustracja związana z koniecznością przestawiania czasu przysłony (i przyzwyczajeniem się do szybkiej obsługi), kolejne zdjęcia zaczęły wychodzić lepiej, coraz lepiej. Ba, lepiej niż dotąd.
Jak już kiedyś wspomniałam, techniczna to ja będę dopiero w następnym wcieleniu, niemniej jednak coś do mnie dotarło. Tutaj wspomnę, że podczas fotografowania na bieżąco widzę histogram oraz wszystkie inne ustawienia aparatu – wszystko mam na wyświetlaczu (można to sobie ustawić). Histogram jest dość pomocny, choć długo nie wiedziałam, że ważne jest „tylko” to, by wykres nie strzelał do górnej krawędzi, ale tylko na skrajach (z lewej – niedoświetlenie, z prawej - prześwietlenie). To, że wykres dociera do górnej krawędzi gdzieś pomiędzy jest OK – do niedawna widywałam to niemal zawsze.
Teraz trochę się to zmieniło – nieraz histogram przypomina zgrabną górkę  :-) . Oczywiście później, na komputerze mogą wyjść różne niespodzianki z poszczególnymi kanałami kolorów, ale i z tym zaczęłam sobie całkiem dobrze radzić (ciągle działam na IrfanView. Chętni do wyedukowanie mnie na GIMP-ie są mile widziani). O tym jednak napiszę przy innej okazji.
     Wracam do trybu M (manualnego) i wyświetlacza. Otóż zaczęłam zwracać uwagę na to co dzieje się na ekranie po dokonaniu ustawień na żywca (czyli obiekt w kadrze). Przysłona F4 – OK, ISO 100 – OK (biada podnosić ISO przy słonecznej pogodzie albo przy fotografowaniu jaskrawych kwiatków – zgroza!), no i kombinuję z czasem. Mój aparat ma możliwości od 60 do 1600 (części sekundy). Im mniejsza wartość, tym dłuższy czas (większa część sekundy) tym obraz na wyświetlaczu jaśniejszy, a szanse na poruszenie zdjęcia większe (wiatr, ruch, drżenie rąk). Im bardziej podnoszę wartość czasu (skracam), tym obraz na wyświetlaczu staje się ciemniejszy.
Metodą prób i błędów (nie było tego tak strasznie dużo) zaczęłam wyczuwać jaki czas będzie odpowiedni dla danego ujęcia. Zdjęcie powinno być w miarę jasne, by później można było je przyciemnić i ewentualnie nasycić kolorem podczas obróbki na komputerze. Ale granica jest cienka. Prześwietlenia doprowadzają mnie do szału – ohydne białe placki, z którymi nic nie można zrobić. Szczególnie dokuczliwe jest to (i często się przytrafia) podczas fotografowania białych, żółtych i pewnie czerwonych np. kwiatków. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia jak sfotografować złoć żółtą, albo nawet wilczomlecz – jak bym nie zmieniała ustawienia, to i tak wychodzą albo prześwietlenia albo trupio zielonawe poświaty na bądź co bądź, żółtych płatkach. Złoć już przekwitła – może w przyszłym roku będę już umiała właściwie się za nią zabrać.
    Tak więc, gdy nabrałam wprawy w ustawianiu czasu migawki (warto robić kilka ujęć z różnymi czasami, niezbyt odległymi od siebie i później przyjrzeć dokładnie efektom zaglądając do pliku EXIF) zaczęłam na bieżąco podczas fotografowania przyglądać się temu co dzieje się z EV, który również zmieniał swą wartość samoistnie w zależności od czasu i odległości od obiektu. Było to bardzo ciekawe – zwłaszcza skala zmian. Odtąd, gdy fotografuję (znów) w trybie półautomatycznym, nie bronię się przed np. znacznym obniżeniem EV, czego przedtem prawie w ogóle nie stosowałam.

Tu dla przypomnienia różnice między trybami P i M:
  • P – tryb automatycznej ekspozycji z możliwością zmiany: ISO, balansu bieli, trybu pomiaru światła itd.
  • M – manualny tryb ekspozycji, dający możliwość samodzielnego określenia czasu naświetlania i wartości przysłony.
Doświadczenie z trybem manualnym (na pewno będę go stosować) wyraźnie wpłynęło na poprawę jakości moich zdjęć w trybie P. Mimo wszystko to mój ulubiony tryb, bardzo przydatny podczas fotografowania np. owadów. Trudno przecież wymagać, bym przy każdym ujęciu ustawiała czas, by móc złapać ostrość na śmigającym motylku czy wiercącym się chrząszczu. Tutaj potrzebny jest autofokus, czas musi dobierać się sam. Ja zdążę co najwyżej zmienić EV (reszta, czyli rodzaj światła, ISO, miejsce pomiaru, nasycenie itd. muszą być ustawione zawczasu).


16 listopada 2013

Wyjaśnienia Fotopasterza w sprawie ekspozycji (EV):

"Kluczowe wydaje się zrozumienie, czym tak naprawdę jest ta magiczna EKSPOZYCJA. Wyobraź sobie, że robisz zdjęcie w trybie całkowicie automatycznym. Aparat ustawi jakoś czas, przysłonę i ISO, po czym zarejestruje obraz, który będzie miał (według automatu) prawidłową ekspozycję. Co to oznacza? To znaczy, że będzie miał "średnią jasność" (w dużym uproszczeniu). Automat musi się czymś kierować i kieruje się tym, że ktoś kiedyś ustalił, że obrazy dobrze naświetlone mają zwykle "średnią jasność".

Niestety, choć zazwyczaj przy mało kontrastowych scenach algorytm dobrze się sprawdza, to przy dużych kontrastach - zawodzi. A zawodzi, ponieważ aparat nie potrafi tych dużych kontrastów zarejestrować. Co wtedy robi fotograf? 
MUSI zrezygnować z automatu i samodzielnie ustalić ekspozycję. Bo tylko fotograf wie, co jest w danym kadrze ważniejsze. 
Ważne są cienie, a więc to, co się w nich znajduje? Świetnie, zatem trzeba wydłużyć czas, by te cienie lepiej się naświetliły (tak, światła w tym momencie się "wypalą", ale są mniej ważne!). 
Ważniejsze są jednak światła?  Wówczas skracamy czas, odzyskujemy szczegóły w światłach (cienie robią się czarne, ale kto by się nimi przejmował?). 
Tak to wygląda - aparat nie jest w stanie zarejestrować wszystkiego, więc musimy mu powiedzieć, co ma zarejestrować dobrze.

Ekspozycja jest "magiczna" dlatego, że istnieje wiele kombinacji czasu, przysłony i ISO, dających TAKĄ SAMĄ ekspozycję, np:
  • - 1/60s      f/5,6     ISO 100
  • - 1/500s    f/4        ISO 400
  • - 1/250s    f/2,8     ISO 100

Być może patrzysz na te liczby i nie bardzo wiesz, o co mi chodzi :o).  A chodzi mi tylko o to, że wszystkie te nastawy dadzą TAK SAMO naświetlony kadr (tzn. mający takie same kolory i jasność), czyli mający taką samą ekspozycję. Rzecz w tym, że trzy zdjęcia, zrobione z takimi nastawami, mimo identycznej ekspozycji, wcale nie muszą być takie same! 

Jeśli byłoby to zdjęcie kwiatka na wietrze, to:
  • - wariant nr 1 (czas 1/60s,  przysłona f/5,6,  ISO 100)  da rozmazany obraz całego kwiatka (stosunkowo długi czas i duża głębia ostrości)
  • - wariant  nr 2 (czas 1/500s, przysłona f/4,  ISO 400) da "zamrożony" obraz mniejszej części kwiatka (np. tylko pręciki, słupek i trochę płatków), z szumem (wysokie ISO, krótki czas, ale mniejsza głębia ostrości, bo przysłona bardziej otwarta)
  • - wariant nr 3 ( czas 1/250s,   przysłona f/2,8,  ISO 100) da zatrzymany, ale malarski obraz kwiatka - ostra będzie np. tylko krawędź płatków, z uwagi na duży otwór przysłony

Zatem ta sama ekspozycja możliwa jest do uzyskania za pomocą różnych zestawów parametrów, a który z nich jest właściwy, ocenia fotograf, biorąc pod uwagę zamierzony efekt. 
Ktoś taki jak Ty, prowadząc blog bardziej przyrodniczy, będzie chciał uzyskać dużą głębię ostrości i nieporuszony obraz, więc pewnie będzie stosował małe otwory przysłony (lub aparat kompaktowy, który dużą głębię zapewnia dzięki malutkiej matrycy) oraz krótkie czasy i wysokie ISO (bo skracanie czasu wymaga podniesienia ISO, aby zarejestrować obraz o żądanej jasności). 
Ja pewnie przeciwnie, wolałbym otwierać przysłonę, żeby uzyskać malarskie efekty, ewentualnie zastosowałbym dłuższy czas, aby targany wiatrem kwiat przypominał abstrakcyjny obraz.

Jak widzisz, nie ma jednej, słusznej drogi do ustawienia aparatu. Należy dobrać po prostu dobrą ekspozycję z uwzględnieniem żądanego efektu. Ekspozycja zagwarantuje nam maksimum detali w cieniach lub światłach (tam, gdzie chcemy), a parametry, którymi tę ekspozycję uzyskamy, zapewnią nam odpowiedni charakter zdjęcia (rozmyte, zamrożone, zaszumione). To wszystko."
 


15 listopada 2013

Moja edukacja fotograficzna postępuje dość powoli z braku głównie wiadomości potrzebnych na gorąco, ale ostatnio także i czasu. Jednakże sporą pomoc uzyskuję od mojego Fotopasterza, który bezinteresownie i zrozumiale wyjaśnia mi niektóre dręczące mnie pytania, za co bardzo Mu jestem wdzięczna. Nawiasem mówiąc, Jego wyjaśnienia mogłyby stać się interesującymi postami na blogu dla podobnych do mnie laików fotograficznych, ale pomimo mych zachęt jakoś tego nie czyni.
Pozwolę sobie zatem uwiecznić tutaj Jego wskazówki, gdyż pamięć zawodną jest. Poza tym zauważyłam, że z treści, którą przeczytałam kiedyś, po pewnym czasie rozumiem jakby... więcej :-).

"Myślę, że obecnie jesteś na takim etapie, że zaczynają Ci dokuczać ograniczenia sprzętu - że nie do końca wiesz, co i jak możesz zmienić w aparacie, aby uzyskać konkretny efekt. Z jednej strony aparat kompaktowy, którym się posługujesz, do fotografii makro jest bardzo dobry (duża głębia ostrości, możliwość "ostrzenia" z bliska), jednak nie da się ukryć, że ma on też wady. Jedną z nich jest niska dynamika - chodzi tutaj o różnicę między najjaśniejszym, a najciemniejszym miejscem kadru. Przykład znasz z autopsji - robisz zdjęcie w cieniu, ale z niebem gdzieś w kadrze. W efekcie cienie wychodzą czarne (niedoświetlone), a niebo - białe (prześwietlone).
Drugą sprawą jest brak możliwości kształtowania głębi ostrości, przez co bardzo trudne staje się uzmysłowienie sobie, co i jak na siebie wpływa podczas robienia zdjęcia.
  
Ze zbyt małą dynamiką można próbować radzić sobie następująco:
  • - fotografować w formacie RAW (on zawsze daje większe możliwości "odzyskiwania" informacji)
  • - robić dwa (lub więcej) zdjęcia różniące się naświetleniem, a potem "złożyć je" w jeden, kompletny obraz. Ten sposób będzie jednak nieskuteczny bez statywu oraz przy zmieniających się kadrach (np. poruszający się robaczek); to jest tzw. HDR
  • - stosować filtry połówkowe, które przyciemnią jedną (np. górną) część kadru (nie zawsze jest to możliwe, np. gdy jakieś ciemne części obiektu znajdują się na obszarze świateł (np. na tle nieba)
  • - NAJCZĘSTSZA SYTUACJA: poświęcamy jeden zakres na rzecz drugiego (wybieramy, która strona zakresu jest dla nas, fotografujących, ważniejsza i tę naświetlamy dobrze, godząc się na wypalenie/niedoświetlenie drugiej strony)

Druga sprawa to zależności między parametrami. Tak naprawdę są tylko trzy:
  • - czas naświetlania
  • - otwór przysłony
  • - ISO

W swoim aparacie sterujesz zazwyczaj tylko czasem i ISO, bo otwór przysłony w kompaktach jest czymś w sumie mocno symbolicznym (niewielki zakres regulacji). Zwróć uwagę, że jeśli nie robisz zdjęcia w trybie całkowicie ręcznym (samodzielnie ustawiając trzy powyższe parametry), aparat dobiera je automatycznie. Ma wbudowany światłomierz, który mówi mu, ile "średnio" wpada do obiektywu światła. Na tej podstawie podejmowana jest decyzja, że na tyle ustawiamy czas, na tyle przysłonę, a na tyle ISO. Ty możesz co najwyżej (za pomocą korekty ekspozycji) powiedzieć automatowi coś w rodzaju: "zarejestruj ten obraz jednak ciemniej/jaśniej, niż ci się wydaje, bo ja tak chcę". Korekta działa tak, że albo zmienia czas, albo przysłonę, albo obie wartości jednocześnie (zależnie od trybu tematycznego).



27 września 2013

Podczas oglądania lub obróbki zdjęć ekran (monitor) musi być nachylony pod odpowiednim kątem. Dobrze jest, gdy ekran nie jest zakurzony. Lepiej obrabiać i oglądać zdjęcia w świetle dziennym, ale tak, by słońce nie oślepiało, ani nie odbijało się na ekranie. W sztucznym świetle zdjęcia wydają się barwniejsze, ale obrobione wieczorem, mogą się już tak nie podobać rano - w świetle dziennym.
Dobrze, gdy ekran ma ustawioną właściwą jasność obrazu. Należy ją kontrolować od czasu do czasu, zwłaszcza gdy korzysta się z funkcji w przeglądarce (programie do obróbki) używając klawiszy... Klawisz funkcyjny jest usytuowany tuż obok klawisza Ctrl. Jak do tego wciśnie się lewą strzałkę, to potem można się dziwić, że zdjęcia są ponure i dziwnie martwe...
Trywialne.


25 września 2013

Kolejnymi funkcjami przeglądarki IrfanView, z których nauczyłam się jako tako korzystać były:
  • Shift+H - wykres histogramu. Jeśli słupki wykresu strzelają do samej góry z lewego (totalne niedoświetlenie) lub prawego (totalne prześwietlenie) skraju wykresu, to zdjęcie jest be, więc zwykle ląduje w Koszu. Najczęściej jednak, sprawa nie jest tak oczywista - ogólny histogram jest całkiem, całkiem (mieści się w środku okienka), a dopiero oglądanie poszczególnych kanałów koloru zdradza niedoświetlenia (często niebieskiego) i/lub prześwietlenia (często czerwonego). Czasem takie zdjęcie idzie poprawić korygując je w okienku Zmiana Naświetlenia/Koloru, zmieniając proporcje kolorów.
    Oglądanie histogramu i dokonywanie zmian na jego podstawie jest bardzo przydatne w korygowaniu proporcji kolorów na zdjęciu. Niewprawne oko dostrzega jedynie, że ze zdjęciem coś jest nie tak, ale nie potrafi ocenić, którego koloru jest za dużo, a którego brakuje. Czasem trzeba odjąć kolor, który występuje w nadmiarze, a czasem dodać tych, których jest zbyt mało. Jednak najważniejsza nie jest tu matematyka, lecz ocena wizualna. A, i nie ma histogramu idealnego :-)
  • Shift+S -  zwiększanie ostrości. Funkcja przydatna, ale z zastrzeżeniami. Dość dobrze sprawdza się przy wyostrzaniu np. krawędzi liści czy płatków kwiatu, ale gdy chcę wyostrzyć mnóstwo skupionych detali, to często wychodzi ziarno. Można to łatwo zaobserwować dokonując wyostrzenia, a następnie cofnąć operację Ctrl+Z. Jednak czasami korzystam z tej funkcji i wcale nie do wyostrzenia całego zdjęcia - zaznaczam wybrany fragment i pyk!
  • Ctrl+Y  -  wycinanie. Nie zawsze całe zdjęcie jest udane i dobrze wykadrowane. Można zaznaczyć myszą wybrany fragment zdjęcia i wyciąć zbędny nadmiar. Ta funkcja znalazła u mnie spore poparcie - całe zdjęcie do kitu, ale akurat środek kwiatka wyszedł ostro :-)
  • Trójpodział / Złoty podział (Edycja --> Pokazuj siatkę zaznaczenia --> Trójpodział lub Złoty podział). Długo nie korzystałam z tej funkcji, gdyż... w ogóle nie kadrowałam obrazu w komputerze (wydawało mi się, że to co pstryknęłam było doskonałością samą w sobie :-P). Kiedy nałoży się na zdjęcie wybraną siatkę, łatwo sprawdzić czy kadrowanie aparatem rzeczywiście było właściwe. Najważniejszy element zdjęcia powinien znajdować się na jednym z czterech przecięć linii. Oko ma zaprogramowaną zdolność do postrzegania harmonii i odruchowo zatrzymuje się na jednym z tych punktów, a odbiór zdjęcia jest bardziej czytelny.


12 września 2013

Jak dotąd, obrabiając zdjęcia w komputerze, korzystam wyłącznie z przeglądarki IrfanView. Wiem, że nie jest to najlepsze, ani nawet zbyt dobre rozwiązanie, a jednak ją lubię. Gdyby miała jeszcze kilka funkcji, jak choćby możliwość zaznaczania dowolnego kształtu, to mogłaby ujść za program do obróbki zdjęć. Prawda jest taka, że i bez tego dla mnie nim jest (nie umiem obsługiwać innego - ciągle przymierzam się do GIMP, ale jakoś nie wiem jak się do niego dobrać...) i całkiem dobrze mi służy. W bardzo szybkim czasie mogę poprawić kolorystykę zdjęcia, zmienić nasycenie, jasność i kontrast, zmienić nazwę i rozmiar pliku, dodać podpis widoczny na zdjęciu, a jak zechcę, to i ramkę.
Niedawno zaczęłam wykorzystywać funkcję obracania zdjęcia (Ctrl+U) o dowolnie zadany kąt - pozwala to na wypoziomowanie linii horyzontu, albo lepsze ustawienie obiektu, który potem kadruję.
Parę dni temu zaczęłam też próbować korygować co nieco przy użyciu funkcji Paint (F12). Mały fragment zdjęcia (z defektem) należy zaznaczyć, kliknąć w zaznaczenie i otworzyć Painta. Próbnikiem wskazać wybrany kolor i, albo dokonać podmalówki (pędzel), albo wypełnić niewielki obszar (wiaderko). Z wiaderkiem trzeba uważać, ponieważ potrafi zalać paskudnie płaską plamą koloru kawał zdjęcia. Na szczęście IrfanView pozwala na pojedyncze cofanie czynności. Po zakończeniu podmalówki należy zamknąć funkcję Paint i zmniejszyć obraz, by zobaczyć całe zdjęcie i móc dalej je obrabiać, a później zapisać
Przy tej okazji (bardzo silnego powiększania wycinka fotografii) dotarło do mnie jak wygląda prześwietlony piksel - to rzeczywiście biały kwadracik (a raczej całe ich mnóstwo), któremu... zabrakło koloru i jest absolutnie biały. Z kolei piksel niedoświetlony to tak ciemny kolor np zieleni w cieniu, że staje się czernią.
Uzupełnianie kolorem kawalątka prześwietlonego płatka kwiatu to dość żmudna i, wbrew pozorom, trudna robota i nie zawsze przynosi oczekiwane efekty za pierwszym razem, ale na pewno funkcja podmalowywania może być bardzo przydatna (np. z brzegu kadru wystaje kilka płatków wyciętego kwiatka,  w dodatku niewyraźnych. miejsce jest mało widoczne, warto więc "zasugerować" tam w miarę jednolite tło, np trawę).
Niżej podaję w porządku chronologicznym 3 pierwsze funkcje, z których zaczęłam korzystać przy obróbce zdjęć. Nie dość, że nie umiałam dobrze obsługiwać aparatu, to i obróbka była marna.
  • Shift+G - Zmiana Naświetlenia/Koloru. Przez baaardzo długi czas operowałam jedynie suwakami z prawej strony (Kontrast, Korekcja Gamma i Nasycenie). Dopiero wiosną, przy okazji fotografowania kwitnących drzewek, dowiedziałam się, że jak najbardziej można, a nawet trzeba korzystać z Balansu Kolorów. Nie używam natomiast suwaka Jasność (działa na kolory jak mgła). Nie wykorzystuję pola Profile (możliwe, że tam zapisuje się ustawienia, które potem można szybko wywołać - zajmę się tym... odkryciem)
  • Ctrl+R - zmiana Rozmiaru obrazu. Kombinacja klawiszy np. Alt+8 pozwala szybko wybrać rozmiar 800x600 pikseli. Obecnie, najczęściej wykorzystuję większe rozmiary (Alt+9 lub Alt+1) lub widząc w polu Nowy rozmiar jaka jest szerokość i wysokość kadru akceptuję go bez zmian. Im mniejszy rozmiar zdjęcia, tym słabsza ostrość i jakość.
  • Ctrl+T - Nakładanie tekstu na obraz. W polu Wybór czcionki określiłam jej rodzaj, wielkość, pogrubienie itd. Można też określić domyślne wstawienie tekstu w określonym miejscu, przezroczystość tekstu i tła, wygładzenie itd.  Tekst, w zależności od tego na którym blogu zdjęcie ma się znaleźć wpisuję ChwilezaChwycone.blogspot.com lub inspirujacacodziennosc.blogspot.com i zatwierdzam OK. Tekst wpisuje się tylko raz i za każdym wywołaniem funkcji pojawi się on w okienku Tekst - no chyba, że chcę by tekst był inny.   Hm. właśnie zauważyłam, że w tym okienku również istnieje pole Profile... Muszę coś z tym zrobić
Właśnie tak to było. Początkowo korzystałam tylko z tych trzech funkcji, nie wykorzystując nawet wszystkich możliwości. Ale od czerwca zaczęłam robić większe postępy, za co jestem bardzo wdzięczna mojemu Fotopasterzowi :-). Czego nauczyłam się i już stosuję, korzystając z IrfanView napiszę przy następnej okazji (trochę tego jest).


11 września 2013

Jest szansa na to, że ustawienie "jakiegoś tam" balansu bieli miało miejsce jednorazowo i tylko podczas tamtej sesji (patrz notka niżej), bowiem informacja w pliku EXIF o ustawieniu balansu bieli w trybie MANUAL pojawia się zawsze przy korzystaniu z trybu P. Ustawienie AUTO występuje wtedy, gdy korzystałam z trybu automatycznego (ikonka zielony aparat). A więc dobre było to, że mój błąd nie trwał zbyt długo, choć niekorzystny jest fakt, iż z pliku EXIF jednak nie mogę dowiedzieć się wszystkiego o ustawieniach aparatu podczas wykonywania konkretnego zdjęcia. Tyle dowiedziałam się po analizie wielu plików EXIF zdjęć wykonanych w różnym terminie.
Postanowiłam zilustrować na czym polega fatalność wyboru ustawień podkręconych (nasyconych) barw. Oto fotka gżących się much (obiekty połyskliwe, ujęcie z odległości max 30 cm [to jest wycinek] , dzień słoneczny, brak wiatru), które wyszły... nieostro, o denerwującej agresywności kontrastów nie wspominając.


Moje doświadczenia wskazują na to, że opcji nasycenia barw w stopniu wysokim należy używać bardzo ostrożnie (jeszcze nie wiem kiedy - może bardziej przy fotografowaniu widoków? Próbowałam, ale też nie jestem zachwycona). W każdym razie na pewno nie będę stosować jej podczas fotografowania obiektów z bliska i połyskujących w słońcu.

  


29 sierpnia 2013

Akcja czyszczenia dysku trwa nadal - katalogów jest więcej niż mi się wydawało. Robię to cierpliwie, z dużym poświęceniem i niemal archeologicznym zacięciem. Oglądam wszystkie zdjęcia po kolei i sortuję. Klawisze Delete i Enter przechodzą próbę wytrzymałościową i zaczynają mi doskwierać bóle nadgarstka i przedramienia, a między palcem wskazującym a kciukiem wyrabia mi się wielki mięsień (wiem, bo czuję zakwasy). Są spore szanse by odzyskać połowę miejsca na dysku.
    Dziś rano wybrałam się na łąki z mocnym postanowieniem poprawy (bardziej jakość i temat niż ilość). Po zrobieniu ostatniego zdjęcia, z niezrozumiałego powodu przejrzałam menu ustawień aparatu (byłby zrozumiały, gdybym to zrobiła przed rozpoczęciem fotografowania) i zamarłam z przerażenia. Oto cały czas miałam ustawiony balans bieli (jakiś tam!) zamiast domyślnego, czyli aparat nie brał pod uwagę zmian oświetlenia. Żeby było śmieszniej wybrana była scena dynamiczna, zupełnie niepotrzebnie, gdyż nie było wiatru... Spodziewam się więc, że prawie cały dzisiejszy urobek wyląduje w koszu.
Najgorsze jest to, że balans bieli miałam ustawiony na  MANUAL od bardzo dawna (właśnie to ustalam sprawdzając dane EXIF zdjęć w kolejnych katalogach).
Trudno, nauka kosztuje. Odtąd zawsze przed wyruszeniem na zdjęcia będę sprawdzać i wstępnie ustawiać aparat, zwracając szczególną uwagę, by niechcący czegoś nie przestawić. Jest to całkiem możliwe, gdyż przyciski sterujące są bardzo czułe a kolejne opcje szybko się przesuwają i można to przeoczyć.
Z drugiej strony odetchnęłam z ulgą - aparat sprawuje się bardzo dobrze i naprawdę ma duże możliwości. A przyznaję, zdarzało mi się podejrzewać go o wadę produkcyjną oraz rozsierdzić sromotnie z bezsilności! To ciągle ja nawalam i robię banalne błędy i tylko z powodu moich niewłaściwych ustawień oraz braku zachowania zasady ograniczonego zaufania, zdjęcia najczęściej wychodzą zupełnie nie takie jak chciałam.
Jednak ćwicząc i obrywając w końcu nauczę się obsługiwać go należycie.
Ponieważ traktuję tę stronę jako notatnik, pomyślę nad zaprezentowaniem swoich tworów celem zilustrowania swych trywialnych błędów. Myślę, że to konieczne z dokumentalnego i historycznego punktu widzenia, gdyż inaczej zdjęcia wylądują w koszu, a pamięć przecież jest zawodna. A swoje błędy chciałabym zapamiętać doskonale.



28 sierpnia 2013

Niniejszy fotoblog założyłam osiem miesięcy temu. Tak się złożyło, że nadszedł czas na moje pierwsze poważniejsze podsumowanie.
Ostatnie dwa dni spędziłam na wielogodzinnym czyszczeniu katalogów i robieniu miejsca na dysku. Wzięło się to z tego, że przypadkiem zauważyłam, iż pozostało mi zaledwie 25% miejsca. Przy moim dotychczasowym tempie robienia zdjęć, mogłoby się okazać, że najdalej w styczniu musiałabym dokupić dodatkowy dysk. Przejrzałam zatem niemal wszystko co dotąd pstryknęłam i... pozbyłam się jakiejś połowy. Bez żalu. Dzięki temu mam jakieś 40% wolnego miejsca na dysku do dyspozycji.
Za jakiś czas koniecznie chcę zrobić powtórną weryfikację. Tylko znowu troszkę muszę dojrzeć :-)
Podczas czyszczenia katalogów komfort miałam średni - zajęcie nudne i pracochłonne. Ale przynajmniej była okazja, by do końca wykluć się z etapu beztroskiego pstrykania co popadnie.
Odtąd postanawiam nie robić zdjęć w kiepskim oświetleniu, nie fotografować na wietrze, ani byle czego. Oczywiście, nie żałuję tego etapu, gdy cieszyła mnie możliwość obejrzenia tego, co sama widziałam w sposób, w jaki zobaczył i uwiecznił to aparat. Oko i obiektyw to zupełnie dwie różne rzeczy, bardzo dobitnie to do mnie dotarło :-) . Doceniam te różnice i chcę je wykorzystać.
Myślę, że teraz lepiej rozumiem co to znaczy fotografowanie z celem czy polowanie na fotografię. W każdym razie, na pewno nie na pastwieniu się i robieniu stu pięćdziesięciu ujęć tego samego tematu w nadziei, że któreś zdjęcie może będzie dobre. Jeśli będzie, to zupełnym przypadkiem. Szczęśliwe trafy są świetne, ale nie chcę już oglądać stu czterdziestu dziewięciu beznadziejnych. To niebezpieczne - z nudów można nie dostrzec ewentualnej perełki (w sensie "ujdzie", jak na moje obecne umiejętności) i wyrzucić do kosza z całą resztą.
To, co sprawiło mi satysfakcję podczas porządkowania katalogów to to, że wreszcie zaczęłam dostrzegać dyskwalifikujące błędy, niedostatki ujęć i szybciej podejmować decyzję o pozbyciu się konkretnego zdjęcia (dotąd trzymałam je niemal bezkrytycznie w nadziei, że kiedyś będę potrafiła dostrzec lub wydobyć z nich coś wartościowego. W niektórych przypadkach miało to sens).
Nie zmienia to jednak faktu, że nadal wielu rzeczy nie wiem o fotografowaniu. Wiem, że nic nie wiem :-).
Nauczyłam się lepiej obsługiwać mój aparat, doceniam możliwość robienia zdjęć bez wizjera (wcześniej wydawało mi się, że to wada, ot tak, z przyzwyczajenia do starego aparatu), od lipca najczęściej korzystam z ustawienia P oraz histogramu, choć ten nie do końca jest dla mnie jasny. Na przykład, czy zdjęcie jest poprawne. jeśli wykres dotyka górnego obramowania (nie na skraju, lecz bardziej w środku)? Bo jak dotąd chyba wszystkie moje zdjęcia mają właśnie taki histogram. I skąd mam wiedzieć czy np. żółty, biały czy innego koloru kwiatek nie będzie prześwietlony, skoro histogram nie zawsze mówi prawdę o drobnych szczegółach...?
Za jakiś czas napiszę więcej o moich fotograficznych (p)ostępach. Kolejne zapiski będą dodawane u góry strony.

8 komentarzy:

  1. Może takie coś Ci się przyda: http://www.spidersweb.pl/2014/10/alternatywa-lightroom-za-darmo-dxo-optics-pro-8.html

    I, nie jest to spam! Przeczytałam, że korzystasz do obróbki zdjęć z Irfana - może spodoba się program bardziej zaawansowany. Ja używam Lightrooma4. Pozdrawiam - ewa :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za link - z pewnością przyjrzę się temu programowi i być może będę z niego korzystać. Pozdrawiam serdecznie :-)

      Usuń
  2. Potwierdzam, że DXO Optics 8 jest zacnym programem, choć nie da się też ukryć, że wymaga poznania, a jego obsługa może się początkowo wydawać zagmatwana ;) Warto się jednak przemóc - sam go zainstalowałem i popróbowałem, może wrzucę na bloga jakiś krótki przegląd najważniejszych opcji :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przydałoby się jakieś zacne omówienie i argumenty "za", bo mój Główny Instalator Programów ocenił, że będą tylko kłopoty i lepiej nie instalować. Jeśli program miałby okazać się porównywalny do GIMPa, to może rzeczywiście nie warto, bo w GIMP mam chociaż polską wersję...
      "Krótki przegląd najważniejszych opcji" - obawiam się, że dla mnie będzie za krótki, eh ;-]. Ale na pewno chętnie przeczytam, przejrzę (na oczy) i może coś wywalczę. Z góry dziękuję i pozdrawiam

      Usuń
  3. Zacne hobby. Podziwiam zapał i znajomość rzeczy. Pozdrawiaam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. W świetle postępów mój zapał rzeczywiście można nazwać zacnym ;-)

      Usuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki za proste wyjaśnienia o zdjęciach publikowanych na blogu. Ja podpisuję zdjęcia tak: groszek_zielony zamiast groszek-zielony. Czy to błąd?

    OdpowiedzUsuń